Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/316

Ta strona została przepisana.

— Był w czynnej służbie i dostał dymę! — przyszło odrazu na myśl porucznikowi, wobec czego powstrzymał się od dalszych pytań.
— Pański pachołek nadchodzi z mułami. Wydaje mi się nieco dziwnem...
— Że zajmuję się dostawą mułów? — zapytał Dick.
— Nie tak chciałem powiedzieć, ale uderzył pan w sedno. Proszę mi wybaczyć... wiem, że to gruba impertynencja z mej strony... ale pan mówi tak, jak człowiek, który był w szkołach. Ton pański nie pozostawia najmniejszej wątpliwości.
— Skończyłem szkołę średnią.
— Tak właśnie przypuszczałem. Nie chciałbym zadrażniać pańskich uczuć, ale coś mi się widzi, że panu trochę nie dopisało szczęście... czy zgadłem? Widziałem, że pan siedział, objąwszy rękoma głowę i to właśnie mnie skłoniło do tego, ażeby pana zaczepić.
— Dziękuję panu. Jestem zupełnie i doszczętnie zrujnowany, jak tylko można najgorzej.
— Przypuszczam... chciałem powiedzieć, że sam też ukończyłem szkołę średnią. Czy nie mógłbym... niech pan to przyjmie jako pożyczkę... no, widzi pan...
— Pan jest dla mnie nazbyt łaskawy, ale daję panu słowo honoru, że mam pieniędzy poddostatkiem... Jednakże powiem, czemby mi się pan wielce przysłużył i zobowiązał do wiekuistej wdzięczności. Pozwól mi pan wejść na lorę pociągu. Wszak lora znajduje się na przedzie?
— Tak. Skąd to pan wie?
— Byłem już kiedyś na pancerce. Niech mi tylko pan pozwoli zobaczyć... to jest, usłyszeć tę zabawę, a będę panu wdzięczny. Jadę na własne ryzyko, jako niebiorący udziału w walce.