Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/317

Ta strona została przepisana.

Młody porucznik zamyślił się na chwilę.
— Dobrze — ozwał się. — Przypuszczalnie pociąg będzie pusty i nikt mnie nie zwymyśla, gdy przyjedziemy na miejsce.
Jerzy oraz zgraja wrzaskliwych przygodnych pomocników zdążyli załadować muły, tak iż wąskotorowy pociąg pancerny, cały zakuty w blachę stalową grubości 3/8 cala, wyglądający niby długa trumna, stał już gotów do odjazdu.
Lory, jadące przed parowozem, były całkowicie osłonięte żelazem, jedynie pierwsza z nich miała z przodu wystrzelnię celem umieszczenia wylotu karabinu maszynowego, a takież otwory znajdowały się po bokach drugiej. Razem obie lory tworzyły długą, sklepioną komorę, w której hałaśliwie zabawiało się kilkunastu artylerzystów.
— Whitechapel... ostatni pociąg! Aha, widzę, że się tam całujecie w pierwszej klasie! — wrzasnął ktoś nieznajomy, właśnie, gdy Dick gramolił się na przednią lorę.
— Dalibóg! mamy prawdziwego pasażera do Kew, Tanai, Acton i Ealing! Może pan pozwoli Echo? Specjalne wydanie! A może Gwiazdę?
— Może pan chciałby tu sobie nogi ogrzać? — rzekł ktoś drugi.
— Dziękuję. Złożę należny okup — odrzekł Dick i wnet zapanowały pomiędzy niemi najserdeczniejsze stosunki, aż z nadejściem porucznika nastało milczenie i pociąg jął przewalać się z turkotem po niegładkim torze.
— Ogromnie ulepszono sposoby strzelania do niewrażliwych Sudańczyków w otwartem polu! — przemówił Dick z kąta.