Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/32

Ta strona została przepisana.

wanie ich z sobą zmieniło się obecnie w jakiś dziw i tajemnicę, której nie mogli zrozumieć. Słońce zaczęło zachodzić, a nocny wiatr tłukł się w szuwarach pobrzeżnych.
Okropnie się spóźnimy na herbatę — odezwała się Maisie. — Wracajmy do domu.
— Najpierw wystrzelajmy resztę nabojów, — rzekł Dick i pomógł Maisie zejść ze stoków warowni ku morzu... choć na dobrą sprawę dziewczynka mogła doskonale odbyć tę drogę całym pędem. Z tąż powagą i Maisie ujęła jego zabrudzoną rękę. Dick pochylił się niezgrabnie; Maisie wyrwała rączkę z jego uścisku, a Dick zarumienił się.
— Ależ ładną masz rączkę! — odezwał się.
— Phii! — odparła Maisie z lekkim śmieszkiem zadowolonej próżnostki. Stanęła tuż obok Dicka, gdy ten poraz ostatni nabił rewolwer i strzelał ponad powierzchnię wody, mając w myślach nieuświadomione poczucie, iż broni Maisie od wszelkich nieszczęść na ziemi. Jakaś kałuża na grzęzawisku chwytała ostatnie promienie słońca, zamieniając się w jaskrawo-czerwony krążek. Blask ten przez chwilę skupił na sobie uwagę Dicka, a gdy chłopak podnosił rewolwer, owładnęło nim ponownie uczucie jakiegoś cudu — iż oto stał koło Maisie, która przyrzekła mu myśleć o nim długo, nieskończenie długo, aż po ów dzień, gdy...
Zapęd wzmagającego się wichru cisnął mu w twarz długie, czarne włosy dziewczynki, właśnie w chwili, gdy ta stała kogo niego, trzymając dłoń na jego ramieniu i wabiąc Amommę przydomkiem „miłego zwierzątka“. Na jedno mgnienie znalazł się w pomroczy — pomroczy, co smagała mu oblicze. Kulka, gwiżdżąc, pomknęła het na morskie pustoszę.