Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/37

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ II.

Wtem zagrały raźnie trąby, więc my lance wdół!
Hej, aż pod sam Kandahar jazdy wąż się snuł —
Dwójka za dwójką, dwójka za dwójką; wszyscy jadą współ!
Tarararai tararai
Hej, aż pod sam Kandahar jazdy wąż się snuł.
(Ballady koszarowe)

Nie gniewam, się na czytelników angielskich, ale pragnąłbym, żebyśmy ich tu mieli choć parę tysięcy rozsypanych pomiędzy temi skałami. Oj, wówczas nie kwapiliby się nabywać wydania porannego swej gazety! Czy potrafiłbyś wyobrazić sobie „przyzwoitych obywateli“... miłośników sprawiedliwości, stałych czytelników, ojców rodziny i resztę tem podobnej zbieraniny... skwarzących się na tym gorącym żwirze?
— I do tego mających błękitną zasłonę nad głowami, a ubranie w strzępach! Czy kto z was posiada igłę? Dostałem kawałek worka od cukru.
— Jeżeli mi dasz sześć cali kwadratowych tego materjału, pożyczę ci szydła. Zdarłem sobie na nic oba kolana.
— Czemu nie sześć akrów kwadratowych, kiedyś taki pazerny? Ale pożycz mi igły, a zobaczę, co mi się uda wyczynić z tej krajki. Zdaje mi się, że to, co mam, nie wystarczy na osłonięcie mego królewskiego ciała przed podmuchem zimnego wiatru. Cóż ty tam znów, Dicku, smarujesz w tym swoim wiecznotrwałym szkicowniku?
— Rysuję naszego specjalnego korespondenta, naprawiającego swą garderobę — odrzekł Dick z powagą,