piającego skwaru słonecznego wlekli się w milczeniu na małych, niezmordowanych konikach egipskich; innym zaś razem brnęli po mieliznach Nilu, skoro statek wielorybniczy, na którym znaleźli chwilowy przytułek, uderzył w podwodną skałę i strzaskał sobie połowę desek w swojem dnie.
Obecnie siedzieli na ławicy piaskowej, a łodzie wielorybnicze dowoziły ostatek kolumny.
— Tak! — rzekł Torpenhow, kładąc ostatnie, niezdarne ściegi na swej nazbyt długo zaniedbywanej odzieży, — fajny to był interes!
— Łata, czy kampanja? — zapytał Dick. — Nie zachwycam się ani jedną, ani drugą.
— Chciałbyś pewnie, żeby Eurylas wydostał się nad Trzecią Kataraktę? he? i żeby działa wagi osiemdziesięciu jeden ton stały koło Jakdul? No, co się mnie tyczy, jestem całkiem zadowolony ze swych spodni.
I obrócił się wokoło z wielką powagą, wystawiając się, niby klown na widok publiczny.
— Prześliczne! Zwłaszcza te litery na worku. G. B. T. Governement Bullock Train.[1] Ten worek jest rodem z Indyj.
— Nie! To początkowe litery mego nazwiska: Gilbert Belling Torpenhow. Umyślnie ukradłem tę płachtę. Ale cóż to u licha wyrabiają te oddziały wielbłądziarzy?
To mówiąc, Torpenhow przysłonił oczy i jął się przyglądać usianemu krzewami żwirowisku.
Rozległ się przeraźliwy głos trąby, grającej na trwogę, a ludzie, znajdujący się na wydmie, co sił popędzili do broni i rynsztunków.
— „Żołnierze pizańscy, zaskoczeni podczas kąpieli“ — zauważył Dick spokojnie. — Czy przypominasz sobie
- ↑ Rządowy transport wołów.