ten obraz Michała Anioła? każdy początkujący malarz musi rzecz tę kopjować... Te krzaki roją się od wrogów.
Korpus jazdy wielbłądziej, rozłożony na wydmie, jął wrzaskiem przyzywać ku sobie piechotę, a chrapliwy krzyk w dole rzeki oznajmiał, że reszta kolumny zwietrzyła grozę położenia i śpieszyła wziąć udział w boju. Jak pod tchnieniem wiatru rozchwieje się odrazu tafla spokojnej wody, tak teraz w jednej chwili zmąciły się granie usiane głazami i krzewami uwieńczone wzgórki — i zaroiły się od zbrojnych ludzi. Na szczęście ludziom tym przyszło do głowy stać przez czas jakiś w oddaleniu, pokrzykiwać i radośnie gestykulować. Jeden z nich nawet jął się wywnętrzać w długiem przemówieniu. Oddziały wielbłądników nie dawały ognia; rade były, iż dano im chwilę wytchnienia, zanim zdoła się uformować jaki taki czworobok. Ludzie z ławicy piaskowej biegiem przyłączyli się do nich. Statki, które, znajdując się na odległość krzyku ludzkiego, wlokły się wgórę rzeki, osadzono na najbliższej snadziźnie i wypróżniono z załogi, z wyjątkiem chorych i paru ludzi pozostawionych dla ich opieki. Arabski mówca zaniechał swych wykrzykników, a jego towarzysze zawyli.
— Coś mi oni wyglądają na ludzi Mahdiego, — rzekł Torpenhow, wpierając się łokciami w ciżbę czworoboku; — ale ileż tysięcy ich tu się nazłaziło! Gminy okoliczne, ile mi wiadomo, nie są względem nas wrogo usposobione.
— Zatem Mahdi zdobył chyba jakieś miasto — rzekł Dick, — i rozpuścił tę czeredę wyjących djabłów, by nas tu zjedli w kaszy. Bądź pan łaskaw pożyczyć nam lornetki.
— Nasi wywiadowcy powinni byli nam o tem donieść. Dostaliśmy się w pułapkę — mówił jakiś porucznik.
— Czyż ci wielbłądziarze nigdy nie rozpoczną strzelaniny? Dalej żywo, chłopcy!
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/46
Ta strona została przepisana.