Nie potrzeba było rozkazu. Ludzie, zziajani okrutnie, sami z własnego popędu cisnęli się ku bokom czworokąta, bo mieli powód przypuszczać, że kto pozostanie na wewnątrz w chwili rozpoczęcia walki, ten z całą pewnością zginie w sposób wielce niemiły. Małe stupięćdziesięciofuntowe działka, należące do korpusu wielbłądziego, a umieszczone w jednym z narożników czworoboku, zaczęły grać, jednocześnie sam czworobok wysunął się naprzód prawem skrzydłem, aby opanować szczyt pobliskiego wzniesienia. Wszyscy wielokrotnie przedtem brali udział w podobnych walkach, więc w całej tej zabawie nie było dla nich nic nowego: zawsze ta sama dusząca i skwarna ciżba formacji bojowej, woń kurzu i skóry, ten sam nagły rozpęd nieprzyjaciół, to samo uderzenie w najsłabszą stronę czworoboku, parę minut rozpaczliwej utarczki, potem zaś głucha cisza pustyni, przerywana jedynie wrzaskami tych, za którymi w pogoń puściła się garstka konnicy. Zobojętnieli już na to wszystko. Działka odzywały się od czasu do czasu, a czworobok posuwał się ociężale wśród kwękania wielbłądów. Naraz spadła na nich nawała trzech tysięcy łudzi, którzy nie nauczyli się z książek, iż dla wojsk w zwartym szyku jest rzeczą nie możliwą iść do ataku przeciwko odtylcowej broni palnej. Kilka odosobnionych wystrzałów było zapowiedzią zbliżania się napastników; na czele jechało nieco konnych, ale główną siłę stanowiła naga masa ludzka, oszalała wściekłością, a zbrojna jedynie włócznią i pałaszem. Instynkt pustyni, będącej stale widownią różnych wojen, mówił im, że prawe skrzydło czworoboku jest najsłabsze — albowiem zaczęli usuwać się z frontu. Armatki uderzyły w przechodzących, na chwilę czyniąc pośrodku nich wyłomy, wielce podobne do owych szybko zamykających się alej w kantuaryjskim
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/47
Ta strona została przepisana.