chmielniku, oglądanych z okien pędzącego pociągu; jednocześnie piechota, wyczekawszy odpowiedniej chwili, plunęła ogniem i jęła kłaść ich pokotem. Żadne z wojsk świata cywilizowanego nie wytrzymałoby tego piekła, przez jakie oni przechodzili; żywi wyskakiwali w górę, by wymknąć się konającym, którzy chwytali ich za pięty, ranni klęli i, zataczając się, parli przed siebie, aż nareszcie wszystko to spadło — strumieniem czarnym, jak woda przelewająca się przez młyńską zastawę — wprost na prawe skrzydło czworoboku. Wówczas linja wojsk, osędziałych od pyłu, oraz błękitnawe, pustynne niebo nad głowami zatarły się w nadciągających kłębach kurzawy, zasię małe kamyczki na rozpalonej ziemi i wysuszone na próchno strzępki krzewów stawały się przedmiotem niezwykłego zainteresowania, gdyż zapomocą nich oceniano uciążliwość bądź cofania się, bądź posuwania się naprzód — odruchowo mierząc wzrokiem a następnie przebywając drogę do obranego kamyka lub gałązki. Nie było mowy o jakiemkolwiek zgodnem działaniu. Wiedziano, że wróg mógł się pokusić o to, by jednocześnie napaść na czworobok ze wszystkich czterech stron; więc rzeczą broniących się, było miażdżyć to, co było przed nimi, dźgać bagnetem w plecy tych, którzy przeszli ponad nimi, a umierając zwalić z nóg zabójcę, ażeby można mu było roztrzaskać łeb mściwą kolbą karabina. Dick z Torpenhowem i jakimś młodym lekarzem czekał spokojnie, póki zawziętość walki nie stała się niemożliwą do wytrzymania. Aż do chwili odparcia ataku nie było co marzyć o zajęciu się rannymi, przeto ruszyli we trzech ostrożnie w stronę najbardziej zagrożoną. Naraz skądciś wszczęło się nowe zamieszanie, rozległ się urywany chrzęst włóczni, bodących ciała ludzkie, a w środek szeregw wdarł się jakiś jeździec
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/48
Ta strona została przepisana.