Przez całą ową noc, gdy wojska obozowały koło statków wielorybniczych, jakowaś czarna postać pląsała w jasnem świetle księżycowem na ławicy piaskowej i wykrzykiwała, że Chartum, przeklęte Chartum, już wymarło... wymarło... wymarło... że dwa parowce rozbiły się na skałach nilowych poza miastem, a z ich załogi żywa dusza nie pozostała... a Chartum wymarło — wymarło — wymarło!
Lecz Torpenhow nie zwracał na to uwagi. Czuwał nad Dickiem, który wołał głośno w stronę nieuciszonego Nilu, wzywając Maisie — i wciąż jeno Maisie!...
— Widziałże kto takie dziwy! — mówił Torpenhow, poprawiając na nim kołdrę. — Oto mężczyzna, człek chyba z krwi i kości, a wciąż wspomina imię jednej tylko kobiety. A przecież widziałem i ja niemało ludzi majaczących w gorączce. Dicku, naści trochę tej lury.
— Dziękuję Ci, Maisie, odezwał się Dick.
∗ ∗
∗ |