— W Port Said wszystko się sprzedaje — rzecze Madame. — Jeżeli mąż mój przyjdzie, trzeba będzie za to dopłacić. Ot tylko... jak się nazywa... pół suwerena.
Dick zapłacił, ile od niego żądano. Z nastaniem nocy rozpoczął się szalony taniec w obmurowanem podwórku za domem Madame Binat. Sama pani w spłowiałych, niegdyś różowych, jedwabiach, które wciąż groziły opadnięciem z jej żółtych ramion, grała na fortepianie, brzęczącym jak rozbity garnek; pod melodję zachodniego walca, przy świetle lamp naftowych tańczyły zaciekle nagie dziewczęta zanzibarskie. Binat siedział na fotelu i wytrzeszczał oczy, nie rozpoznając niczego przed sobą, aż nakoniec wir tańca i brzęk rozklekotanego fortepianu podziałały na trunek, zastępujący krew w jego żyłach, i twarz pijaka zajaśniała. Dick wziął go brutalnie za podbródek i obrócił tę twarz do światła. Madame Binat obejrzała się poza siebie i wyszczerzyła w uśmiechu wszystkie zęby. Dick oparł się o ścianę i szkicował przez godzinę, póki lampy naftowe nie zaczęły kopcić i swędzić, a dziewczęta nie rzuciły się, dysząc, na twardo ubite klepisko. Wówczas Dick z trzaskiem zamknął szkicownik i ruszył ku wyjściu. Binat resztką sił starał się przytrzymać go za łokieć.
— Pokaż pan — zaskomlał. — I ja też kiedyś byłem artystą, tak, ja we własnej osobie!
Dick pokazał mu niewykończony szkic.
— Czy to ja? — wrzasnął Monsieur. — Pan chcesz zabrać to z sobą I pokazywać wszystkim, że to ja... Binat?
I dalejże jęczeć i płakać.
— Monsieur zapłacił za wszystko — ozwała się Madame. — Do miłego widzenia z panem!
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/56
Ta strona została przepisana.