Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/82

Ta strona została przepisana.

Mgła znów się zwarła, a skroś niej twarz Maisie wydawała się perłowo-białą. Nie rzekli ani słowa — tylko Dick przystąpił do jej boku i oboje razem podeszli do obwałowania, tak wspaniale dotrzymując sobie kroku, jak niegdyś w czasie wycieczek popołudniowych na iłowiska. Naraz Dick, głosem nieco schrypniętym, przemówił:
— Co się stało z Amommą?
— Zdechł, Dicku. Nie od kulek, — z przejedzenia. Zawsze był żarłoczny. Czy to nie zabawne?
— Tak... Nie... Czy masz na myśli Amommę?
— Ta-ak... Nie... To właśnie... Skąd się tu wziąłeś?
— Stamtąd! — wskazał na wschód poprzez mgłę. — A ty?
— O, ja mieszkam na północy... na czarnej północy... tam, gdzie się park kończy. Mam wiele zajęcia.
— Czemże się zajmujesz?
— Bardzo dużo maluję. To cała moja robota.
— Jakto? co się stało? Miałaś przecie trzysta funtów rocznie.
— Mam je jeszcze. Oddaję się malarstwu; oto wszystko.
— Czy jesteś sama?
— Mieszka ze mną jedna panienka. Nie idź tak prędko, Dicku, mylisz krok.
— Więc i to zauważyłaś?
— Pewnie, że zauważyłam. Ty zawsze mylisz krok.
— To prawda. Bardzo mi przykro. Czy kształciłaś się w malarstwie?
— A jakże. Mówiłam ci, że to uczynię. Byłam najpierw w Slade, potem u Mertona w St. John’s Wood, w wielkiej pracowni, potem był groch z kapustą... to znaczy, przeszłam do galerji Narodowej... a teraz pracuję u Kamiego.