Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/85

Ta strona została przepisana.

o tem, czemu się przyglądał. Stoisz akurat na tem poziomie, co sprężysty arcypasterz, uprzejma aktorka, pustoszący orkan lub... moja własna, miła osoba. I tobie się ubrdało uczyć mnie mojego rzemiosła! Nilghai, gdyby nie szkoda mi było fatygi, zamieściłbym w czterech pismach twoją karykaturę!
Nilghai skoczył jak oparzony. Rzecz podobna nie przyszła mu do głowy.
— A teraz zabiorę ci ten świstek i podrę go w kawałki... o tak! — i rękopis, cały w strzępkach, sfrunął z trzepotem w czarną studnię klatki schodowej.
— Idź do domu, Nilghai — rzekł Dick; — powróć na swoje samotne loże i zostaw mnie w spokoju! Mam ochotę wyspać się do jutra.
— Co znowu, jeszcze niema siódmej! — ozwał się ze zdumieniem Torpenhow.
— Może sobie być i druga po północy, nic mnie to nie obchodzi, — odrzekł Dick, cofając się ku drzwiom pracowni. — Muszę się zmagać z ciężkiem przesileniem i wcale nie chce mi się jeść kolacji.
Zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz.
— Co tu począć z takim człowiekiem? —. zagadnął Nilghai.
— Zostaw go w spokoju. Widzisz, że chłop ma fijoła.
O jedenastej zaczął się ktoś dobijać do drzwi pracowni.
— Czy Nilghai jest jeszcze u ciebie? — ozwał się głos od wewnątrz. — W takim razie powiedz mu, żeby wszystkie swe wyświechtane brednie streścił w jednym aforyzmie: „Tylko ludzie wolni są związani i tylko ludzie związani bywają wolni.“ Powiedz mu, Torp, że jest idjotą, a ja drugim.
— Dobrze! Wyleź i zjedz kolację. Palisz na czczo.
Nie było odpowiedzi.