Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/88

Ta strona została przepisana.

— To wprost nieprzyzwoicie — rzekł Torpenhow, — i pierwszy to raz się zdarza, że Dick zmarnował jasny poranek. Może odkrył, że ma duszę lub temperament artystyczny, albo coś równie cennego. Oto skutki pozostawienia go samopas przez cały miesiąc. Może on gdzieś tam chadzał na jakieś wieczory. Muszę to zbadać.
Zadzwonił na starego, łysego zarządcę pensjonatu, którego nic nie zdołało nigdy przerazić ani zakłopotać.
— Panie Beeton, czy przez ten czas, gdy mnie nie było w mieście, p. Heldar stołował się poza domem?
— Przez cały ten czas ani razu nie ubierał się w strój wizytowy, łaskawy panie. Przeważnie jadał w domu, ale raz, czy dwa, powracając z teatru, przyprowadził z sobą na górę kilku niezwykle podochoconych młodych panów. O, byli też rozochoceni! Panowie tam na poddaszu nieraz wyrabiacie, co się wam podoba, ale zdaje mi się, panie łaskawy, że upuszczać laskę z piątego piętra na dół, a potem schodzić całą gromadą przez cztery piętra, ażeby ją podnieść, śpiewając przytem: „Przynieśno wódki, drogi Wilusiu“... i to nie raz i nie dwa, ale kilkadziesiąt razy... znaczzy to nie mieć litości dla innych lokatorów. Zawsze powiadam: „Czyńcie tak, jak chcecie, by wam czyniono“. To moja zasada.
— Ma się rozumieć! Ma się rozumieć! Mam skrupuły, że poddasze nie jest najspokojniejszem ze wszystkich pięter w tym domu.
— Nie uskarżam się, panie łaskawy. Rozmówiłem się grzecznie z panem Heldarem, a on się roześmiał i dał mi lanszaft mojej połowicy, tak wyborny, kiej oleodruk. Nie jest-ci on tak utrafiony, jak na fotografji, ale powiadam zawsze: „Darowanemu koniowi nie zaglądaj w zęby.“ Stroju wizytowego pan Heldar całemi tygodniami nie miał na sobie.