Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

ją na brzeg lodu, gdzie już czekał czarny przodownik i wlókł ją wraz z chłopcem do czekających sań. Była to chwila, w której psy w zaprzęgu rozpoczynały wyć i pienić się, ale świszczący, giętki bat Kotuka, którego razy piekły jak rozpalone żelazo, tak długo śmigał i świszczał nad nimi, aż foka zesztywniała na mrozie. Powrót do domu był wielką uciążliwością. Obładowanemi saniami trzeba było kierować z wielką ostrożnością po chropawym lodzie, tymczasem psy zamiast ciągnąć usiadały sobie spokojnie na tylnych łapach i rzucały pożądliwe, głodne spojrzenia na ubitą fokę.
Nareszcie wjeżdżali do wsi po ubitej, śnieżystej, wydeptanej drodze; psy wlokły się leniwie po dźwięczącym lodzie z pospuszczanymi łbami i podniesionymi ogonami — a Kotuko rozpoczynał zawodzić; „Angutivun tai-na tau-na-ne taina“ — (pieśń powracających myśliwców), a ze wszystkich chat odpowiadały mu radosne głosy powitania, rozlegające się smętnie pod czarnem, pod gwiaździstem niebem.
Skoro pies Kotuko dojrzał i osiągnął możliwie największy wzrost, począł się zabawiać na swój sposób. Wywalczał sobie krok za krokiem pierwszeństwo w zaprzęgu, aż gdy pewnego pięknego dnia przy wieczerzy pokonał czarnego psa-przodownika, chwyciwszy go za kark i tym sposobem zdegradował go, uznał chłopiec Kotuko ten czyn za „walkę o pierwszeństwo“. I odtąd przywiązywał go do długiego rzemienia, przeznaczonego dla psów-przodowników, a on biegł sobie w odległości pięciu stóp od towarzyszy; wtedy pierwszym jego obowiązkiem było tłumić doraźnie wszelkie swary i bitki w zaprzęgu i nosić na szyi ciężką obręcz z miedzianego drutu. W chwilach uroczystych otrzymywał w izbie domostwa gotowaną strawę i czasami nawet mógł spocząć na tapczanie obok Kotuka. Był on dzielnym fok łowicielem i umiał powstrzymać w zapamiętałym biegu piżmowca, szarpiąc mu łydy i obszczekując go dokoła. Stawiał nawet czoło — a to jest ze strony psa pociągowego najwyższym dowodem odwagi i brawury — stawiał nawet czoło wychu-