Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

Gdy się zmęczyli, budował Kotuko tz. pół-chatę, małą lepiankę ze śniegu, w której siadali skuleni i rozgrzewali nad płonącym kagankiem zamarzłe mięso. Gdy wypoczęli rozpoczynali podróż na nowo — podróż trzydziestu mil, aby ledwie o pięć na północ się posunąć. Dziewczyna milczała uparcie, ale Kotuko mruczał sam do siebie lub donośnym głosem śpiewał pieśni, których się nauczył w Domu Śpiewaków — pieśni lata, pieśni renifera i łososia — a wszystkie stały w krzyczącem przeciwieństwie do ich losu, do ich obecnego położenia. Utrzymywał on, że słyszy za sobą szept ducha tornaq i, wyrzucając z dzikim okrzykiem ramiona w górę, miotając groźby i przekleństwa, wbiegał jak szalony na najbliższe wzgórze lodowe. I rzeczywiście, szalonym był Kotuko w owym czasie, ale dziewczyna wierzyła, że prowadzi go duch opiekuńczy i że wszystko wreszcie na dobre się zmieni. Nie zdziwiła się przeto, gdy Kotuko, któremu oczy płonęły w głowie jak rozpalone kule, powiedział jej przy końcu czwartego dnia podróży, że jego tornaq idzie za nimi po lodzie w postaci dwugłowego psa. Dziewczyna spojrzała tam, gdzie Kotuko palcem wskazywał, i rzeczywiście zdało się jej, jak gdyby jakaś istota zsunęła się nagle w wądoły z lodu. „Istota“ owa nie miała w sobie wprawdzie nic ludzkiego, ale przecież wszyscy wiedzą, że duchy głazów zjawiają się najczęściej w postaci niedźwiedzia, foki, lub jakiego innego zwierzęcia.
Mógł to być zatem biały Niedźwiedź-Upior we własnej osobie albo i co innego; ale Kotuko i dziewczyna byli tak bardzo głodni, że wzrok im zupełnie nie dopisał. Od kiedy opuścili wioskę, nie upolowali ani nie złowili żadnej zwierzyny; ich zapasy nie mogły już i na tydzień starczyć, a tymczasem nadciągała sroga burza. Burza w kraju podbiegunowym może trwać i dziesięć dni bez przestanku, a być wtedy na otwarłem polu — to śmierć pewna. Kotuko zbudował lepiankę tak dużą, by do niej i sanki wciągnąć można (nie jest bowiem rzeczą mądrą rozłączać się ze swoją żywnością), a skoro już ostatni głaz śniegu, szczyt dachu