Za nasze białe, królewskie noce — noce dzikiego opętania,
Bujania, wietrzenia, tropienia, ścigania!
Za nieskażoną świtu woń, zanim niebo rosę uroni!
Za pęd szalony w polu — w mgle — gdy łup się wymyka pogoni!
Za krzyk towarzyszy, gdy z zuchwałą zwierzyną
w dziki puszczą się bój,
Za nocy rozkosz, nocy znój!
Za sen po pracy, za dom swój:
Spieszmy do walki, spieszmy na bój —
Na bój!
Od czasu, jak wieś padła pod racicami i kopytami rozgniewanych plemion Dżungli, rozpoczął się dla Mowgli’ego najprzyjemniejszy okres w życiu. Miał bowiem wewnętrzne przekonanie, że ukarał winnych; a cała Dżungla darzyła go przyjaźnią, gdyż cała Dżungla czuła przed nim trwogę. To, co widział, słyszał, lub zdziałał w ciągu swoich długich wędrówek po Dżungli, starczyłoby na wiele, wiele opowieści tak długich, jak ta opowieść, którą teraz czytacie. I tak nie dowiecie się nigdy, jak spotkał się z oszalałym słoniem z Mandli i uciekł przed nim, ze słoniem, który zabił dwadzieścia dwa woły ciągnące jedenaście srebrną monetą naładowanych wozów do rządowego skarbu i rozsypał świecące rupie po ziemi; jak walczył na bagniskach północy całą noc z krokodylem Dżakalą i złamał ostrze swego noża na twardym grzbiecie potwora; jak znalazł nowy i dłuższy nóż na karku człowieka, przez rozwścieklonego dzika zabitego, i jak w odpłacie za nóż puścił się w pogoń za dzikiem i zabił go; jak podczas wielkich głodów dostał się pod kopyta wałęsających się dokoła trzód, które go prawie na śmierć stratowały; jak ochronił milczącego Hathi’ego od pułapki, na której dnie tkwił pal zaostrzony, i jak nazajutrz wpadł sam do zręcznie nastawionej pułapki, i jak Hathi połamał i pokruszył grube drewniane pale, wznoszące się nad nim; jak doił dzikie bawolice w moczarach; — jak — —