popędził tak chyżo, jak nigdy przedtem, strącając nogą jedną — dwie — trzy kupy kamieni w głąb ciemnych, słodkawe wonie wydzielających otchłani; usłyszał szum podobny do szumu morza w jaskini, dostrzegł przelotną źrenicą zaciemniające się czemś czarnem powietrze, ujrzał na chwilę w dole błyszczące nurty Waingungi i jakąś płaską, jak dyament lśniącą głowę we wodzie; poskoczył naprzód, dobywając ostatka sił, uczuł tuż za plecami gorący, zgrzytliwy oddech paszczy dola-przodownika i dopadł, nogami naprzód zwrócony, bezpiecznych fal rzeki: — ledwie dyszący, ale pełen tryumfu. Ani jedno żądło nie ugrzęzło w jego ciele, bo woń czosnku zdołała powstrzymać roje Małego Ludu przez parę chwil, jakich potrzebował, by przebiedz przez skały. Gdy zeskoczył, pierścienie Kaa podtrzymywały go mocno wśród wiru, a z końca skał spadały, niby ołowianki, wielkie kłęby pszczół, do czarnych brył podobne; a skoro raz taka latająca bryła tknęła powierzchni wody, pszczoły wzlatywały do góry, a trup dola spływał, wirując, ku dolnym brodom. Z góry rozbrzmiewały urywane, tłumione, pełne niewysłowionej wściekłości ujadania, które stłumił wnet jakowyś głuchy szum, podobny do grzmotu szum skrzydeł Małego Ludu ze Skał. Niektóre dole wpadły w przepaści, do jaskiń podziemnych wiodące, trzepotały się tam, ksztusiły, dusiły wśród rozwalonych plastrów miodu, a w końcu, rojące się pod nimi pszczół chmury, porywały je ku górze, i, wylatując nagle otworem jakiej nory na wybrzeże, porzucały je na skale odpadków. Inne dole uczyniły skok za mały, bo tylko do drzew stojących na brzegu, i kłęby pszczół zakryły je od stóp do głów; ale przeważna część, od ukąszeń szalona, rzuciła się w głąb szumiących, wezbranych nurtów; a, jak powiedział Kaa, Waingunga była wiecznie głodną wodą.
Kaa trzymał Mowgli’ego na powierzchni, dopóki chłopiec swobodnie nie odetchnął.
„Nie możemy tu pozostać“, rzekł w końcu. „Mały Lud rozbudził się na dobre. Chodź!“.
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/183
Ta strona została skorygowana.