mu bezwładnie. Mysa przeżuwał dalej spokojnie, a trawa trzeszczała w miejscu, gdzie pasła się bawolica. „Nie chcę tu umierać“, zawołał chłopiec ze złością. „Mysa, brat Dżakeli i dzika, naigrawałby się ze mnie. Przebiegnę przez bagniska i zobaczę, co dalej będzie. Nigdy nie miałem takiego biegu wiosennego — tak zimnego razem i gorącego! W drogę, Mowgli!“
Przed odejściem nie mógł się oprzeć pokusie, by się przedostać przez trzciny i ukłuć Mysę koniuszkiem noża. Jak pękający granat, zerwał się z błota bawół olbrzymi, a Mowgli zanosił się od śmiechu.
„Rozgłoś, że bezwłosy wilk z seeoneejskiej gromady był raz twoim pasterzem, Myso“, zawołał.
„Wilk! Ty?” parsknął bawół, uderzając wściekle nogami w błoto. „Cała Dżungla wie o tem, żeś był pastuchem oswojonego bydła — ty nędzny robaku ludzki, wydający dzikie wrzaski na zakurzonych drogach! Tyś synem Dżungli! I któryż to z łowców wczołgiwał się między trawy, jak żmija między pijawki, dla dokonania tak nikczemnego żartu, żartu godnego szakala, aby ośmieszyć mnie w oczach mej bawolicy? Chodź na twardy grunt, a ja ci — ja ci...“ Mysa pienił się ze złości, gdyż był najzawziętszem stworzeniem w całej Dżungli.
Mowgli patrzał spokojnym wzrokiem na bawołu, jak parskał, ciskał się i tupał. Skoro zaś błoto wyrzucane w górę kopytami rozjuszonego stworzenia bryzgać przestało, zawołał: „Jaka gromada ludzka mieszka nad tymi moczarami, Myso? Ta Dżungla mi obca“.
„Idź na północ“, ryknął rozwścieczony bawół, gdyż Mowgli ukłuł go bardzo dotkliwie. „Był to żart godny pastucha. Idź i opowiedz o nim wiosce, leżącej na brzegu tych moczarów“.
„Ludzie nie lubują się w opowieściach z Dżungli, a sądzę, Myso, że jedna szrama mniej lub więcej na twojej skórze, nie jest powodem do zwoływania osobnych wieców. Ale pójdę i spojrzę na wioskę. Tak, pójdę! Spokojnie teraz, Myso! Nie każdej nocy zjawi się Mistrz Dżungli, by straż nad tobą odbywać“.
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/207
Ta strona została skorygowana.