Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/208

Ta strona została skorygowana.

To mówiąc, wstąpił na rozmokłą ziemię u krańca bagniska, wiedząc dobrze, że Mysa nie odważy się puścić za nim, i uśmiechał się do siebie, myśląc o gniewie bawołu.
„Siła nie ze wszystkiem mnie opuściła“, rzekł do siebie. „Być także może, że trucizna nie przeniknęła jeszcze do kości. A tam — czy to gwiazda jaśnieje?“ Przyłożył dłoń do czoła i spojrzał uważnie. „Na wołu, który mnie okupił, toż to Czerwony Kwiat — Czerwony Kwiat, przy którym leżałem, zanim — zanim sam powróciłem do seeoneejskiej gromady! No, kiedym to już zobaczył, chcę bieg mój zakończyć“.
Bagno kończyło się na szerokiej równinie, wśród której połyskiwało światełko. Wiele już dni upłynęło od czasu, w którym Mowgli interesował się działalnością ludzi, ale teraz błysk Czerwonego Kwiatu pobudzał krok jego, jakby miał jaką świeżą zwierzynę na oku.
„Chcę spojrzeć“, rzekł, „chcę zobaczyć, o ile zmienili się ludzie“.
Zapominając o tem, że nie jest już w Dżungli, gdzie mógł czynić, co mu się zgoła podobało, szedł bez trwogi przez zroszoną łąkę, aż wreszcie zatrzymał się przed chatą, z której owo światełko połyskiwało. Kilka psów zaszczekało. Był we wsi.
„Ho!“ szepnął Mowgli siadając na trawie bez najmniejszego szmeru, poczem zawył głucho jak wilk i psy się uspokoiły. „Stanie się, co się stać miało. Mowgli, czego ty jeszcze chcesz na legowiskach gromady ludzkiej?“ Potarł dłonią usta, w które ugodził go niegdyś kamień, gdy wyrzucony przez ludzi, uciekał od nich.
Wrota chaty rozwarły się; stanęła w nich niewiasta i spojrzała w ciemności, wewnątrz zapłakało dziecię, a niewiasta, obróciwszy głowę w tył przez ramię, rzekła: „Spij spokojnie. To szakal wkradł się i pobudził nam psy. Ranek niedaleko“.
Mowgli, który siedział bez ruchu na murawie, zatrząsł się nagle, jakby pod wpływem febry. Znał on, znał on ten głos, ale aby się upewnić, zawołał cicho: „Messuo! Och! Messuo!“