świeża woń, którą lud górski zwie „wonią wierchów“. Słońce grzało, pieściło ziemię przez tydzień; następnie zlały się deszcze w jedną powódź i runęły na ziemię; woda szumiała strugami, siekła skorupę ziemi i napowrót odbryzgiwała błotem. Tej nocy rozniecił Bhagat potężne ognisko, mniemając, że bracia jego przyjdą doń się ogrzać; ale żadne zwierzę nie pojawiło się w kapliczce. A starzec nawoływał bez ustanku, aż zapadł wreszcie w sen, dziwiąc się, co takiego mogło zajść w lesie.
Zapadła już głęboka, ciemna noc, deszcz bębnił monotonnie i huczał rozgłośnie, gdy rozbudziło Bhagata targanie za kołdrę; skoro wyciągnął rękę, napotkał drobną dłoń langura. „Lepiej tu, niż między drzewami“, rzekł sennie, odchylając róg kołdry; „pójdź i ogrzej się“. Małpa chwyciła go silnie za rękę i poczęła nią trząść. „Chcesz pożywienia?“, spytał Purun Bhagat. „Czekaj trochę, a przyrządzę ci nieco“. A skoro ukląkł, by dorzucić chrustu do ogniska, pobiegł langur ku drzwiom kapliczki, mrucząc i przybiegł napowrót, szarpiąc starca za kolano.
„Cóż to, czemu się niepokoisz, bracie?“, rzekł Purun Bhagat, gdyż oko langura było pełne wieści, których nie zdołał wypowiedzieć. „Jeśli żaden z twojej gromady nie wpadł do pułapki — a pułapek tutaj nie ma — nie wyjdę w taką wichurę. Patrz bracie, nawet barasingh przychodzi tu szukać schronienia“.
Rogi jelenia zadźwięczały, gdy wchodził do kapliczki — zadźwięczały o szczerzący zęby posąg Kali. Pełne niepokoju zwierzę pochyliło głowę w kierunku Bhagata i uparcie biło nogami o ziemię, parskając przez pół otwarte nozdrza.
„Hai! Hai! Hai!“, zawołał Bhagat, klaskając w palce. „Więc to jest podzięka za nocleg?“ Ale jeleń popychał go ku drzwiom i Purun Bhagat usłyszał głos, jak gdyby się coś z głębokiem rozwierało westchnieniem i ujrzał rozstępujące się dwie płyty w posadzce, a za niemi okazała się rozmokła ziemia, wydając dźwięki podobne do mlaskania ustami.
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/38
Ta strona została skorygowana.