Niech zgniecie ich, stoczy, zaciągnie ich w grób
Chwast każdy i zielsko i krzak;
Niech zgaśnie wieść o nich i ślady ich stóp,
Głos po nich niech zginie i znak!
Na ołtarzach popiół się ściele,
Niech huragan nóg białych nie zwleka!
Niechaj łania w bezludnem zagnieździ się siele
I przed nikim niech nie ucieka;
Niech się ściany rozkruszą, rozpadną w popiele
I niech nigdy nie goszczą człowieka!
Przypominacie sobie zapewne, jeśliście czytali opowiadania, zawarte w pierwszej księdze Dżungli, że Mowgli, rozpostarłszy skórę, zdartą z Shere Khana na Skale Rady, powiedział głośno wobec pozostałych członków seeoneejskiej Gromady, że życzy sobie odtąd sam polować w Dżungli; a czterej synowie matki-wilczycy i ojca-wilka wyrazili chęć polowania z nim razem. Ale nie tak to łatwo zmienić od razu cały tryb życia — zwłaszcza w Dżungli. Pierwszem, co Mowgli zrobił, skoro tylko burzliwy tłum się rozbiegł, było to, że się udał do rodzimej nory i przespał twardo całą noc i cały dzień. Następnie począł rozpowiadać matce-wilczycy i ojcu-wilkowi (o ile go tylko zrozumieć zdołali), czego zaznał wśród ludzi; a gdy, opowiadając, począł chwytać na ostrze noża — tego noża, którym oprawiał Shere Khan’a — jaśniejące odblaski wschodzącego słońca, zawyrokowali wszyscy jednogłośnie, że Mowgli nauczył się czegoś wśród obcych i czasu darmo nie stracił. Po nim opowiadali Akela i Szary Brat o wielkiem gonieniu bawołów między wąwozy, a Baloo chcąc lepiej słyszeć, wlazł aż na wzgórek. Baghera zaś drapała się ukontentowana po całem ciele, podziwiając do zachwytu działania Mowgli’ego, tak podstępnie, tak chytrze pomyślane.
Już dawno słońce weszło, lecz nikt nie myślał o śnie; a matka-wilczyca wznosiła od czasu do czasu głowę do góry i wciągała z rozkoszą wiew,