„Nie warci glazury na krowim rogu, jak mówi przysłowie: ale, pominąwszy to, któżby się łakomił na Malwajczyków?“
„Ach — ja — ja się na nich łakomię“, odpowiedział Mugger.
„W Kalkucie na południu, dawnymi czasy“, zauważył Adjutant, „rzucano wszystko na ulicę, mogliśmy więc dzióbać i jeszcze wybierać, tyle tam tego było. Och, błogie to były dnie, rozkoszne to były chwile! Teraz tam ulice czyste jak skorupki z jaj, więc ludowi memu brak pożywienia. Piękna i chwalebna to rzecz — czystość, ale jednego dnia sto razy ulice skrapiać, okurzać, zamiatać — to już zawiele! To i samych bogów może rozgniewać!’,
„Jeden szakal z niziny, któremu tę wieść przyniósł brat, opowiadał mi, że na południu w Kalkucie wszystkie szakale nabrały takiej tuszy, jak wydry w porze deszczowej“, rzekł Szakal, czując na myśl o tem mocną w ustach oskomę.
„Ach, ale tam są białe twarze — Anglicy — a przywożą ze sobą na statkach gdzieś z dołu rzeki — duże, tęgie psy — które starają się o to, aby szakale w okolicy pochudły“, rzekł Adjutant.
„Więc one mają tak twarde serca jak i ludzie? Ach, mogłem się był o tem dotychczas przekonać. Ani ziemia, ani niebo, ani woda nie mają litości nad szakalem! Po ostatnich deszczach wkradłem się do namiotu jednego z białych ludzi i chwyciłem żółtą uździenicę, aby ją zjeść. Ale biali ludzie nie garbują należycie skóry. Rozchorowałem się tedy śmiertelnie“.
„Mnie się jeszcze gorzej raz przygodziło“, rzekł Adjutant. „Kiedym liczył trzy pory deszczowe i byłem jeszcze ptakiem młodym i, co się zowie, zuchwałym, przyleciałem na dolne brzegi strumienia, tam właśnie, gdzie stają owe wielkie statki Anglików. A statki Anglików są trzy razy tak wielkie, jak ta wieś...“