pchły, ale jednocześnie strzelając okiem przezornie w stronę obrońcy nędzarzów.
— Prawda! — przyznał Mugger. — Tylko w tym sęk, że ludziska jeszcze nie pomyśleli o założeniu takiego śmietnika, który by się dla mnie nadawał. Widziałem-ci już pięciokrotnie, jak rzeka odstępowała od wioski, zostawiając u jej stóp szmat nowego gruntu. Pięć razy widziałem, jak wioska zabudowywała się ponownie nad brzegiem... i pewno jeszcze z pięć razy zobaczę taką odbudowę. Nie jestem-ci jakimś tam, wyzutym z czci i wiary, rybojadem-gawialem, co to, jak mówią „popasa dzisiaj w Kassi, a jutro w Prayag“. Jam jest wiernym i wiecznie czujnym strażnikiem rzecznej przeprawy. Trza ci wiedzieć, moje dziecię, że nie darmo przezwano wioskę moim imieniem... zasię przysłowie powiada, że „kto długo czeka, zawdy w końcu doczeka się nagrody“.
— Jam czekał już długo... bardzo długo... niemal przez całe moje życie, a nagrodą mi były jeno plagi i ukąszenia! — westchnął szakal.
— Cha! cha! cha! — zagrzmiał śmiechem adiutant, po czym zaśpiewał:
W sierpniu urodził się szakal,
we wrześniu spadły deszcze...
„Takiej powodzi jak dzisiaj“
rzekł — „nie pamiętam jeszcze!“
Tu trzeba wspomnieć pewną wielce niemiłą przywarę adiutanta. Oto co pewien czas chwytają go z nagła dziwne jakieś dokuczliwe drgawki lub kurcze w nogach, sprawiające, iż ten, na pozór najcnotliwszy z ptaków brodzących (które w ogóle zasługują na niezmierny szacunek) ni stąd ni zowąd zrywa się do dzikich wojennych pląsów, a raczej kaleczych podrygów, rozczapierzając skrzydła i kiwając łysą łepetyną; przy tym — z powodów jemu tylko wiado-