Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/107

Ta strona została skorygowana.

szczęścia. Wieś cała stała pod wodą, przeto przepłynąłem ghat i zapuściłem się daleko w głąb lądu, na pola ryżowe, okryte warstwą miłego namułu. Przypominam sobie, żem w ów wieczór znalazł parę naramiennic, które, choć szklane, nie sprawiły mi najmniejszego kłopotu. Tak, były tam szklane naramiennice, a jeżeli mnie pamięć nie zawodzi, to był tam i chodak. Powinienem był zrzucić oba chodaki, ale głód mi na to nie pozwolił. Z czasem nabrałem większej wprawy. Tak jest!... Ale i tak pożywiłem się i pokrzepiłem się nieco na siłach; atoli, gdym podążał z powrotem ku rzece, już woda opadła, tak iż musiałem brnąć w błocie przez główną ulicę wioski. Któż inny zdobyłby się na coś podobnego. Patrzę, aż tu z chat zaczynają wyłazić moi ludkowie, kapłani, baby i dzieci. Spoglądałem na nich życzliwym wzrokiem, bo nie miałem ochoty walczyć w błocie. Jeden z wioślarzy zawołał: „Hola, to Mugger z naszego brodu! Do toporów! Zaraz położymy go trupem!“ „O, nie!“ — odpowiedział mu bramin — „toż to bóstwo opiekuńcze wioski! Patrzcie, jak spędza fale z brzegu!“ Wówczas obrzucono mnie kwiatami, a jeden z wieśniaków, wiedziony szczęśliwą myślą, wypędził mi kozła na drogę!
— O, o! kozieł to rzecz smakowita! — oblizał się szakal.
— E, włochaty, zanadto włochaty... a gdy trafi się w wodzie, tedy na pewno ukrywa w sobie hak, rozszczepiony na dwoje. Wspomnianego jednak kozła przyjąłem chętnie i zszedłem do ghatu, czyniąc wielki zaszczyt wiosce. W jakiś czas później los mi nadarzył owego wioślarza, który chciał przyciąć mój ogon siekierą. Trafiło się, że łódź jego osiadła na starej mieliźnie, której chyba już nie pamiętacie...
— Nie wszyscy jesteśmy szakalami! — zaskrzeczał adiutant. — Czy masz na myśli tę mieliznę, na której ugrzę-