Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/108

Ta strona została skorygowana.

zły galary, wiozące ładugę kamieni w roku wielkiej posuchy? Ową mieliznę, która przetrwała trzy wylewy?
— Dwie były takie mielizny: jedna w górze, a druga poniżej — napomknął Mugger.
— Juści, juści!... tylko mi to wyszło z głowy! Rozdzielała je rzeczna odnoga, która potem wyschła doszczętnie! — poprawił się adiutant, lubiący przechwalać się dobrą pamięcią.
— Na niższej mieliźnie, moje dzieci, utknęła łódź tego człowieka, co mi tak dobrze życzył. Poczciwina właśnie sobie spał w najlepsze, gdy poczuł owo szturchnięcie... Ocknąwszy się, skoczył w wodę, głęboką do pasa... gdzie tam! co najwyżej do kolan... by zepchnąć łódź z mielizny. Pusta łódź popłynęła z prądem i przybiła do miejsca, gdzie był wówczas zakręt. Ja puściłem się za nią w pościg, bo wiedziałem, że zejdą się ludzie, ażeby ją na brzeg wyciągnąć.
— I zeszli w istocie? — zapytał szakal, przejęty po trosze grozą. Łowy tej miary zdolne były uczynić na nim wielkie wrażenie.
— Schodzili się... i tam... i jeszcze poniżej. Nie zapuszczałem się dalej... ale właśnie dzięki temu udało mi się w ciągu jednego dnia pochwycić trzech tłustych mandżis‘ów (wioślarzy), przy czym zaznaczyć muszę, że z wyjątkiem ostatniego (na którym zresztą mi nie zależało) żaden z nich nawet nie krzyknął, by ostrzec towarzyszy, stojących na brzegu.
— Ach, co za wspaniałe polowanie! Ale jakiejże to trzeba zręczności i przytomności umysłu! — zachwycał się szakal.
— Nie zręczności, moje dziecię, ale rozwagi. „Odrobina rozwagi przyda się w życiu, jak szczypta soli w ryżu“, powiadają wioślarze, ja zaś mam zwyczaj rozważać głę-