Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/121

Ta strona została skorygowana.

okazały się tak maluchne, że choć zacisnąłem porządnie szczęki (czego jestem najzupełniej pewny!), dziecko wyciągnęło je z paszczy mojej pośpiesznie, nie ponosząc najmniejszego szwanku. Widocznie przesunęły się mi pomiędzy zębami... takie były maleńkie te białe rączyny! Powinienem był oczywiście chwycić z boku, koło łokci... ale, powtarzam, wynurzyłem się z wody jedynie dla zabawy i w chęci zobaczenia czegoś nowego. W łodzi rozległy się krzyki, a ja nagle znów wynurzyłem się z wody, by przyjrzeć się załodze. Łódź była zbyt ciężka, bym zdołał ją przewrócić. Były w niej same kobiety, ale przysłowie powiada, że kto wierzy kobiecie, ten chce chodzić po bagnie, zarosłym rokiciną; ja zaś (na prawą i lewą odnogę Gangesu!) przekonałem się o prawdziwości tego przysłowia.
— Pewnego razu jakaś kobieta rzuciła mi kawałek suchej skóry rybiej — wtrącił się szakal. — Miałem apetyt na jej dziecko... ale, jak mówi przysłowie, lepsza jest końska pasza, niż wierzgnięcie końskiego kopyta. I jakże postąpiła twoja kobieta?
— Wypaliła do mnie z krótkiej strzelby, jakiej ani przedtem, ani potem nie zdarzyło mi się już widzieć — (Mugger miał niewątpliwie na myśli rewolwer starego typu). — Strzeliła pięć razy; owiał mnie dym, a ja rozwarłem paszczę i gapiłem się, jak głupi. Nigdy w życiu nie widziałem nic podobnego! Pięć strzałów... tak szybko, jak teraz macham ogonem... o tak!
Szakal, którego coraz bardziej zaciekawiała ta opowieść, ledwie miał czas uskoczyć przed straszliwym ogonem, który śmignął w tejże chwili obok niego, niby olbrzymia kosa.
— Dopiero za piątym strzałem — ciągnął Mugger najspokojniejszym w świecie głosem, jak gdyby nigdy nie nosił się z myślą, by zatłuc jednego ze swych słuchaczy — dopiero za piątym strzałem zapadłem się w wodę, a wy-