Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/124

Ta strona została skorygowana.

dżają z południa do Kalkuty. Są wysokie i czarne, sieką ogonem wodę i...
— Są trzy razy większe od mojej wioski?... hę?... Te łodzie, które ja widziałem, były białe i niskie, młóciły wodę nie poza sobą, lecz po bokach, i nie były większe od łodzi, jakie istnieją naprawdę. Napędziły mi one wielkiego strachu, przeto wyszedłem z wody i powróciłem do mej rzeki, ukrywając się w dzień, a nocą podróżując pieszo, o ile nie nawinęła mi się po drodze jaka rzeczułka. Tak powróciłem do mej wioski, nie spodziewając się zastać nikogo z jej mieszkańców. Ku mojemu jednak zdziwieniu znalazłem wszystko po dawnemu; wieśniacy orali, siali, żęli zboże i po społu ze swym bydłem chodzili spokojnie po polach.
— A czy było jeszcze co jeść na rzece? — zapytał szakal.
— Więcej, niż mi było trzeba. Nawet ja (pomimo, że nie żywię się błotem) miałem dość tej strawy; zaczął mnie po trosze napełniać obawą ten ciągły napływ nieboszczyków. Słyszałem, jak we wsi opowiadano, iż wszyscy Anglicy wyginęli... atoli rychło lud mój się przekonał, że ci, którzy głową w dół płynęli z prądem, nie byli Anglikami. Wówczas gromada wiejska doszła do wniosku, że najlepiej będzie nic nie mówić, tylko płacić podatki i uprawiać rolę. Po pewnym czasie rzeka na koniec się oczyściła, a odtąd, jeżeli kto płynął po wodzie, był to sobie (com mógł naocznie stwierdzić) najzwyklejszy w świecie topielec. Zdobywanie jadła stało się rzeczą trudniejszą, jednakże rad byłem serdecznie z tej odmiany. Małe polowanie od czasu do czasu, to rzecz zdrowa i przyjemna, ale... nawet krokodyl czasem się nasyci, powiada przysłowie.
— Ciewy! ciewy! Co za dziwy! — mlaskał językiem szakal. — Dalibóg, że utyłem na samą myśl o takiej ob-