Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/126

Ta strona została skorygowana.

To rzekłszy ziewnął i z trzaskiem zawarł paszczę.
— Uu-a! — sapnął. — A teraz odpocznę i podumam sobie troszkę... Zachowujcie się cicho, moje dzieci, i uszanujcie mój wiek sędziwy!
Odwrócił się sztywno i powlókł się niezdarnie na sam koniec wydmy, zaś szakal i adiutant schronili się pod drzewo, wsparte konarami o cypel, przylegający do mostu kolejowego.
— Ten-ci prowadził życie przyjemne i pełne dostatków! — uśmiechnął się szakal, badawczo przyglądając się spod oka sterczącemu ponad nim ptakowi. — I pomyśleć sobie, że ani razu nie uznał za stosowne powiedzieć mi, czy nie pozostawił dla mnie jakiego kęsa na brzegu. Zapomniał (czy nie chciał wiedzieć), że ja przecie ze sto razy donosiłem mu o różnych smakołykach, płynących z wodą... Jakże prawdziwe jest przysłowie: „Gdy wyczerpią się nowinki, nikt nie pamięta o szakalu i golibrodzie!“ Ha! teraz on układa się do spoczynku... Wrrr!
— Jakimże sposobem może szakal pomagać w łowach Muggerowi? — chłodno zauważył adiutant. — Nie trudno zgadnąć, kto lepiej na tym wyjdzie, gdy duży złodziej zawrze spółkę z małym złodziejaszkiem!
Szakal odwrócił się, zawył boleśnie i już miał się ułożyć pod pochyłym pniem drzewa, gdy nagle drgnął, przypadł do ziemi i zadarł łeb w górę, poglądając skroś przemokłych gałęzi ku krawędzi mostu, sterczącej niemal tuż ponad nimi.
— Co się stało? — zapytał adiutant, rozczapierzając z niechęcią jedno skrzydło.
— Czekaj chwilę, a zobaczymy. Wiatr wprawdzie wieje od nas w ich stronę, ale zdaje mi się, że oni... ci dwaj ludzie... nie na nas czatują...