Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/128

Ta strona została skorygowana.

— Strzał zaiste osobliwy... prawie prostopadły... ale pewny! Cel wyraźny, jak chałupa. Najlepiej będzie trzasnąć go powyżej głowy. Rety-kasza, cóż to za ogromna bestyja! Wieśniacy wściekną się, gdy go zabiję. Jest to przecie deota (bóstwo opiekuńcze) tej okoiicy!
— Gwiżdżę na nich! — odpowiedział drugi głos. — Ten potwór porwał mi piętnastu najlepszych kulisów, gdyśmy ten most stawiali. Trzeba już raz z nim skończyć. Całymi tygodniami uganiałem za nim w łodzi. Wygarnę do niego z obu luf, a ty zaraz potem wal z Martiniego.
— Pamiętaj, że ta pukawka kopie tęgo. Podwójna czwórka! Z takim kalibrem nie ma żartów!
— Zaraz się o tym przekona sam krokodyl... Bęc go!
Rozległ się grzmot, podobny do huku armatki (największy kaliber strzelb, używanych na słonie, mało się różni od działka artyleryjskiego) i zabłysły dwie smugi płomienia. Zawtórował tej palbie przenikliwy trzask Martiniego[1], którego długie kule nic sobie nie robią z pancerza krokodyla. Ale pociski eksplodujące dokonały dzieła. Jeden z nich trafił Muggera tuż poza szyją, o parę cali na lewo od kręgosłupa, drugi zaś rozpękł się nieco poniżej, u nasady ogona. W dziewięćdziesięciu dziewięciu wypadkach na sto zraniony śmiertelnie krokodyl potrafi przyczołgać się na głębię i uciec. Ale Muggerowi z Mugger-Ghatu już się to nie udało. Był dosłownie rozbity na trzy części. Ledwie zdołał poruszyć łbem — i legł plackiem na ziemię. Już nie żył.

Ale huk strzału powalił plackiem na ziemię również i szakala. Nieborak nigdy w życiu nie czuł się tak nieswojo:

  1. Używany przez wojska angielskie sztuciec systemu Martini — Henry.