— Ach, żeby to jasne gromy!... Ach, żeby to jasne gromy!... — jęczał żałośnie. — Czy to zwaliła się z mostu ta straszna istota, która wlecze za sobą kryte wozy po moście?
— E, to tylko strzelba! — nadrabiał miną adiutant, choć dygotało na nim każde piórko. — Nic innego, tylko strzelba. Mugger nie żyje! Umarł w butach! Patrz, oto nadchodzą biali ludzie.
Dwaj Anglicy zbiegli z mostu i dotarli w bród do wydmy. Tu zatrzymali się, ze zdumieniem patrząc na ogromne cielsko zwierza. Jeden z krajowców odrąbał siekierą olbrzymi łeb, który aż trzej ludzie musieli taszczyć po zdziarach mielizny. Jeden z Anglików (był nim inżynier, który most budował) pochylił się nad tym łbem i zajrzał mu w zęby.
— Ostatni raz zdarzyło mi się trzymać rękę w paszczy krokodyla, gdy miałem lat pięć — odezwał się. — Jechałem wówczas łodzią w stronę Monghyru. Byłem, jak mnie nazywano, „dzieckiem buntu sipajów“. Nieszczęśliwa moja matka była ze mną w łodzi... Późniejszymi czasy opowiadała mi niejednokrotnie, jak wpakowała w łeb bestii pięć kulek ze starego pistoletu, pozostałego po nieboszczyku mym ojcu...
— Ho, ho! A ty się pomściłeś na samym naczelniku rodu!... Nic to, że ci przy tym pociekło trochę krwi z nosa... przekonałeś się, że pukawka kopie tęgo, jak koń narowisty! Hola! wioślarze! Wyciągnijcie ten łeb na brzeg! Wygotujemy czaszkę, bo skóra podarła się na strzępy i nie warto jej brać z sobą. A teraz chodźmy spać. Prawda, że opłaciło się czuwanie całonocne?
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Rzecz ciekawa, że tę samą uwagę powtórzyli szakal i adiutant w niecałe trzy minuty po odejściu ludzi.