Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/133

Ta strona została skorygowana.

kałduna. Bezowocny był to wysiłek; z równym skutkiem mógłby kto kusić się o podniesienie rury wodociągowej dwustopowej długości. Kaa leżał spokojnie, sycząc z cichego zadowolenia. Potem rozpoczęli zwykłą zabawę wieczorną. Stanęli przeciw sobie — chłopak, kipiący warem młodzieńczej tężyzny i pyton, odziany w nową, wspaniałą skórę. Był to prawdziwy popis sił oraz bystrości wzroku. Ma się rozumieć, że Kaa, gdyby tylko chciał pokazać, co umie, potrafiłby zmiażdżyć dziesięciu Mowglich za jednym zamachem; atoli stare wężysko zabawiało się ostrożnie i nigdy nie rozpętało nawet dziesiątej cząstki swej mocy. Gdy Mowgli był już na tyle silny, by móc znosić szorstką nieco musztrę, Kaa nauczył go tej zabawy, która nadawała wprost niezwykłą gibkość i zwinność muskułom chłopca. Niekiedy ruchliwe zwoje ciała wężowego oplatały zapaśnika aż niemal po samą szyję, on zaś usiłował oswobodzić jedną przynajmniej rękę i złapać pytona za gardło. Wówczas Kaa błyskawicznie usuwał się gibkim ciałem. Mowgli, szybko przebierając nogami, starał się przydeptać pętlicę olbrzymiego ogona, który wił się wstecz, szukając po omacku jakiego pnia lub skały. Najpierw kołysali się przez czas jakiś, to w jedną, to w drugą stronę, głowa przy głowie, wzajemnie wypatrując dogodnego chwytu — aż w końcu ta piękna, do posągu podobna grupa zmieniała się w kłębowisko czarnożółtych zwojów, oraz szamocących się ramion i odnóży, to tarzających się po ziemi, to znów podnoszących się w górę.
— Naści! naści! naści! — syczał Kaa, wykonywając łbem zręczne poruszenia, którym nawet zwinna dłoń Mowgliego nie umiała zapobiec. — Patrz, jużem cię tu ugodził, Braciszku! I jeszcze raz! i jeszcze raz! Co? zdrętwiały ci ręce? Naści jeszcze raz!
Zapasy te zawsze kończyły się w sposób jednaki — cel-