demu, kto by tu się zakradł w złodziejskich zamiarach. Potem przez otwór zniesiono tu skarby i posłyszałem śpiewy mych opiekunów, braminów.
— Hmm! — mruknął Mowgli. — Miałem już raz do czynienia z braminem, gdym przebywał w ludzkiej gromadzie i... co wiem, to wiem... Tylko patrzeć, a skądciś przylezie jakieś licho!
— Pięć razy od czasu, gdy jestem strażnikiem, podnoszono kamień, ale zawsze w tym celu, ażeby dosypać skarbów, nie zaś ujmować. Nie ma bogactw, które by się mogły mierzyć z tymi oto bogactwami, z tym skarbem stu królów. Atoli wiele, wiele, czasu upłynęło, odkąd ostatni raz poruszono głaz nade mną, przeto mi się wydaje, iż w moim mieście wygasła pamięć o skarbie.
— Miasta już nie ma. Popatrz-no w górę. Oto tam widać korzenie wielkich drzew, rozsadzających kamienie. Drzewa nie zwykły rosnąć po społu z ludźmi — przekonywał go Kaa.
— Po dwakroć i trzykroć ludzie znaleźli drogę do tego miejsca — odrzekł Biały Kobra gniewnie — atoli nie odzywali się ani słowem, poki nie spotkali się ze mną, idąc po omacku w ciemności; wówczas wydawali krótki okrzyk... i nic więcej... A wy przyszliście tu sobie we dwójkę, Człowieku i wężu, i staracie się mnie omamić, bając mi, że miasto moje już nie istnieje i że skończyły się dni mego stróżowania. Ludzie zmieniają się nieco z wiekiem, ale ja nie zmieniam się nigdy! Póki nie podniesie się kamień, póki nie wejdą tu bramini, śpiewając znane mi pieśni, póki nie nakarmią mnie ciepłym mlekiem i nie wyniosą mnie z powrotem na światło dzienne, póty ja... ja... ja... i nikt inny... jestem strażnikiem skarbu królewskiego! Powiadacie, że miasto wymarło i tu oto widać odziomki drzew? Schylcież się więc i zabierzcie, co
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/140
Ta strona została skorygowana.