— Czy nie warto umrzeć, by posiąść rzecz taką? — zapytał. — Czy nie wyświadczyłem ci wielkiej łaski?
— Nie wiem o co ci chodzi — odrzekł Mowgli. — Te przedmioty są twarde i zimne i nie nadają się do jedzenia. Atoli tę drobnostkę — (to mówiąc, podniósł ankus) — pragnąłbym wynieść stąd i obejrzeć lepiej w świetle słonecznym. Powiadasz, że wszystko, co tu się znajduje, należy do ciebie. Czy więc nie podarujesz mi tej pięknej rzeczy? Przyniosę ci za to parę żab do jedzenia.
Biały Kobra aż się zatrząsł ze złośliwej uciechy.
— Rozumie się, że ci to podaruję — odpowiedział. — Podaruję ci wszystko, co się tu znajduje... póki stąd nie odejdziesz.
— Ależ ja już odchodzę. W tej norze jest ciemno i chłodno, a mam ochotę zabrać do dżungli ten kolczasty przedmiot.
— S-s-spójrz, co leży koło twej s-s-stopy!
Mowgli sięgnął ręką i podniósł z ziemi jakiś przedmiot biały i gładki.
— To czaszka ludzka — rzekł spokojnie. — A tam leżą jeszcze dwie inne.
— Ci ludzie przyszli tutaj przed wieloma laty, by zabrać s-s-stąd s-skarb. Ja przemówiłem do nich w ciemności... a oni spoczęli cicho... na wieki...
— E, na co mi znów byłby potrzebny ten skarb, jak ty go nazywasz! Jeżeli pozwolisz mi zabrać stąd ten bodziec, to życzę ci szczęśliwych łowów. Jeżeli nie pozwolisz, to również niech ci służą szczęśliwe łowy! Nie mam zwyczaju walczyć z jadowitym plemieniem, a przy tym nauczono mnie czarodziejskiego zaklęcia, używanego przez wasze plemię.
— Tutaj obowiązuje tylko jedno czarnoksięskie zaklęcie: moje!
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/144
Ta strona została skorygowana.