Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/15

Ta strona została skorygowana.

hi. — Dziś mamy Rozejm, Bagheero; nie pora gawędzić o łowach!
— Któż o tym wie lepiej ode mnie? — odpowiedziała Bagheera, łypiąc żółtawymi ślepiami w stronę, gdzie stał Hathi. — Przecież żywię się żółwiami... i poławiam żaby. Ngaayah! O, gdybym jeszcze mogła głód zaspokoić przeżuwaniem gałązek!
— O, my byśmy sobie tego bardzo życzyły! — zabeczał młody jelonek, który właśnie na wiosnę przyszedł na świat i był mocno z tego niezadowolony.
Pomimo całej biedy, jaka nawiedziła dżunglę, zwierzęta — nie wyłączając Hathiego — nie mogły powstrzymać się od rzęsistego śmiechu, posłyszawszy te słowa. Mowgłi, leżąc na brzuchu w ciepłej wodzie, śmiał się najgłośniej i bił stopami wodę, rozbryzgując kłąb piany.
— Dowcipny jesteś, roczniaku! — mruknęła Bagheera. — Mieć będę w pamięci twe słowa, gdy skończy się okres Rozejmu.
I rzuciła bystre spojrzenie w pomrocz przedświtową, by w razie potrzeby móc kiedyś rozpoznać owego jelonka.
Od słowa do słowa — i po całej rzece, tak w górnym, jak w dolnym biegu, rozgwarzono się w najlepsze. Słychać było, jak szamotał się i pochrząkiwał odyniec, rozpychając się, by zdobyć sobie więcej miejsca — jak postękiwały bawoły, brnąc z trudem przez ławice piaskowe — jak jelenie skarżyły się, iż okrwawiły sobie nogi w bezskutecznych poszukiwaniach paszy. Od czasu do czasu rzucano jakieś pytanie mięsożercom, obozującym za rzeką — atoli wszystkie wieści brzmiały smętnie. Od strony dżungli, wśród skał i chrzęszczących gałęzi, z hukiem przeciągał gorący dech wiatru, sypiąc na wodę kurz i ułamki badyli.