Żaden z łowców nie odezwał się ani słowem, póki nie dotarli do małej kotliny, na której dnie taiły się świeże jeszcze popioły obozowego ogniska.
— Znowu! — krzyknęła Bagheera, stając w miejscu jak skamieniała.
Koło ogniska leżały osiniaczone zwłoki małego Gonda, z nogami zagrzebanymi w popiele.
Bagheera wzrokiem pytającym spojrzała na Mowgliego.
— Tego dokonano laską bambusową — wyjaśnił chłopak, ledwo rzuciwszy okiem na nieboszczyka. — Sam posługiwałem się takim kijem, gdym służył za pastucha bawołów w ludzkiej gromadzie. Żałuję teraz, żem sobie pokpiwał ze starego kobry. Widzę, że on znał się na ludziach, jak ja sam powinienem był na nich się poznać! Czyż nie mówiłem, że ludzie mordują nie z potrzeby, ale ot, dla zabicia czasu?
— W rzeczywistości jest trochę inaczej. Zabijają się dla różnych czerwonych i błękitnych kamyczków — odpowiedziała Bagheera. — Pamiętaj, że kiedyś przebywałam w królewskim zwierzyńcu w Oodeypore.
— Jeden, dwa, trzy, cztery tropy — rzekł Mowgli, pochylając się nad zgliszczami ogniska. Ślady czterech ludzi, mających stopy obute. Szli oni nie tak szybko, jak chodzą Gondowie. Ale cóż złego mógł im wyrządzić ten mały leśny człeczyna? Przypatrz się, Bagheero! Oni tu stali w pięciu i rozmawiali przez czas jakiś, zanim jego zabito. Wracajmy, Bagheero! W brzuszku mi coś zaciężyło i coś tak we mnie skacze, to w dół, to w górę, jak gniazdko wilgi na czubku gałązki.
— Niedobre to łowy, gdy wypuszcza się z rąk zwierzynę, znajdującą się tuż obok. W drogę! — krzyknęła pantera. — Tych osiem stóp obutych nie mogło zajść daleko!
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/154
Ta strona została skorygowana.