czynając od najsłabszego — a biada psu, który nadbiegł niewołany, bo ostrokończysty rzemień nie omieszkałby spaść z trzaskiem i szybko, jak błyskawica, wydzierając mu z grzbietu szmat skóry i kudłatej sierści. Nie pozostało więc zwierzętom nic innego, jak warknąć gniewnie, kłapnąć raz zębami i — dławiąc się otrzymaną porcją — zmykać z powrotem do lochu, gdy tymczasem chłopak stał nadał na śniegu pod jaskrawą zorzą północną i dokonywał wymiaru sprawiedliwości. Na samym ostatku przychodził po swą należność czarny arcypies — olbrzymi przodownik sfory, który utrzymywał porządek wśród psów, idących w zaprzęgu; Kotuko obdarzył go podwójną porcją mięsa, jako też dodatkowym chlaśnięciem bicza.
— Ach, prawda! — odezwał się w końcu, zwijając harap. — Mam-ci przecie jeszcze ponad kagankiem jednego psiaka, który będzie piszczał w niebogłosy. Sarpok! Do nory!
Przeczołgał się z powrotem wśród zbitych w gromadę psów, otrzepał suchy śnieg z kożucha bijakiem fiszbinowym, położonym koło drzwi przez Amoraq, ostukał skórzany okap domu, by strząsnąć sople lodowe, grożące opadnięciem z śniegowej kopuły, i siadł z podwiniętymi nogami na worku. Psy w lochu chrapały i skomlały przez sen, niemowlę w głębokiej futrzanej torbie na plecach Amoraq wierzgało nóżkami i dławiło się chlipiącym płaczem, a matka świeżo nazwanego szczenięcia legła przy boku Kotuka, wlepiwszy wzrok w ciepły i bezpieczny tobołek z fokowej skóry, zawieszony nad szerokim, żółtym płomieniem kaganka.
Wszystko to działo się hen, daleko na północy, poza Labradorem — poza cieśniną Hudsona, gdzie wielkie przypływy morskie druzgocą o brzeg lodową skorupę —
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/163
Ta strona została skorygowana.