Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/169

Ta strona została skorygowana.

długiego bata może wybawić z kłopotu woźnicę. Każdy inuicki niedorostek chlubi się, że włada wybornie tym narzędziem; wszakże o ile łatwą jest rzeczą trafić w oznaczone miejsce na ziemi, o tyle trudniej znacznie przychodzi wychylić się z sań w pełnym biegu i chlasnąć po grzbiecie — tuż poza szyją — upatrzonego psa, wymykającego się spod uderzeń. Gdy ktoś zwymyśla jednego psa za „urządzanie wizyt“, a przez omyłkę trzepnie innego, zaraz na tym tle wybucha zażarta bójka pomiędzy oboma, zmuszająca resztę sfory do zatrzymania się w miejscu. Jeśli zaś ktoś wda się w rozmowę z towarzyszem lub zacznie śpiewać coś sobie pod nosem, psy również stają, odwracają się, przysiadają na ziemi i oczekują rozkazów. Kotukowi kilkakrotnie się zdarzyło, że go psy poniosły, gdy zapomniał zahamować sanie przy stawaniu: połamał też niejeden bat i poszarpał niejeden rzemień, zanim zasłużył na to, by mu można było powierzyć lekkie sanki, zaprzężone w całą — osiem sztuk liczącą — psią sforę. Odtąd miał się za nader ważną osobę, a gdy z mężnym sercem i sprawną ręką mknął po czarnym, gładkim lodzie, to ponad onymi płaszczyznami oddech jego zionął takimi kłębami pary, jakie snują się za sforą rozszczekanych psów. Przebywszy mil dziesięć, zatrzymywał się na łowisku w pobliżu foczych kryjówek; tu odpinał od głównego rzemienia jedną szleję, wyzwalając wielkiego psa-przodownika, najmędrszego z całej sfory. Gdy pies zwęszył miejsce, gdzie kryją się foki, Kotuko-chłopak przewracał sanki płozami do góry i przytwierdzał je w miejscu za pomocą głęboko wbitych w śnieg dwóch rogów jelenich, które sterczały w górę, niby rączki dziecinnego wózka. Następnie czołgał się ostrożnie, cal za calem, a stanąwszy przy otworze czatował, rychło wynurzy się z niego spragniony tchu łeb foczy. Doczekawszy się tej