cy bez przerwy — przeto, gdy w lodowych chatynkach poczną przygasać światła kaganków, w dusze ludzkie wdziera się nieopisany zamęt i niepokój...
Ale nie był to koniec niedoli. Nadciągały gorsze jeszcze czasy. Wygłodzone psy co noc zgrzytały zębami i wyły w głębi podziemia, wpatrując się w wyiskrzone gwiazdy i chwytając w nozdrza wichr lodowaty. Gdy milkło ich wycie, pod drzwiami chaty zapadała cisza tak ciężka i zwarta, niczym zaspa śniegowa — a ludzie słyszeli pulsowanie własnej krwi w wąskich przewodach narządu słuchowego, oraz dudnienie własnych serc, które zdało się im głośne, jako odległy warkot bębnów szamańskich.
Jednej nocy pies-Kotuko, który od pewnego czasu — zwłaszcza idąc w zaprzęgu — był niesłychanie markotny, zerwał się nagle i otarł się łbem o kolano swego imiennika. Chłopiec poklepał go pieszczotliwie, ale pies parł wciąż łbem naprzód, jak ślepy, łasząc się przy tym dziwnie. Wówczas ocknął się Kadlu, ujął oburącz potężną, jakoby wilczą jego paszczękę i wpatrzył się w zaszłe bielmem oczy. Pies zaskomlał, jak gdyby się czegoś przeraził, i zaczął trząść się między kolanami Kadlu. Sierść zjeżyła mu się na szyi, zawarczał groźnie, jak gdyby poczuł obcego przybysza, wreszcie jął szczekać radośnie, tarzać się po ziemi jak małe szczenię i gryźć but swojego pana.
— Cóż to mu się stało? — zapytał Kotuko, przejęty niepokojem.
— To choroba... psia choroba — odpowiedział Kadlu.
Pies podniósł pysk w górę i zaczął znów wyć długo, żałośliwie.
— Nigdym nie widział czegoś podobnego — rzekł chłopak. — I cóż z nim teraz będzie?
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/175
Ta strona została skorygowana.