po śmierci przebyć rok cały, zanim podąży do Quadliparmiut, czyli miejsca wiecznej szczęśliwości, gdzie nie ma mrozów, a tłuste renifery przybiegają na każde zawołanie.
Po całej osadzie biegły okrzyki:
— Tornaity przemówiły do Kotuko. One mu wskażą przeziory w lodach, gdzie będzie można zaopatrzyć się focze mięso.
Głosy te niebawem pochłonęła mroźna ciemność lodowych pustkowi. Kotuko i dziewczyna szli ramię w ramię, ciągnąc wspólnymi siłami linę pociągową lub popychając sanki przez najeżone lodozwały. Kierowali się ku morzu Podbiegunowemu. Kotuko twierdził, że tornaq kazała mu iść na północ — przeto szli wytrwale w tym kierunku, mając nad głową konstelację Tuktuq-djung, czyli Renifera, noszącą u nas miano Wielkiej Niedźwiedzicy.
Szlakiem tym, skroś rumowiska lodowych okruchów i zębatych ostrokołów kry, żaden Europejczyk nie przeszedłby ani pięciu mil dziennie. Oni jednak radzili sobie wybornie. Umieli lekkim skrętem ręki w przegubie przeprowadzić sanki dokoła każdego wzgórka, jednym szarpnięciem wydobyć je z lodowej rozpadliny, a paroma spokojnymi ciosami utorować sobie bez nadmiernego wysiłku wygodną drogę tam, gdzie na pozór piętrzyły się nieprzebyte zawady.
Dziewczyna nie mówiła nic, tylko zwieszała głowę, a miotane wiatrem długie kosmyki na skunksowej obszewce jej gronostajowego kaptura smagały ją po szerokiej, ciemnej twarzy. Niebo nad głowami ich obojga miało gęstą barwę czarnego aksamitu, zaś na horyzoncie, gdzie rzędy wielkich gwiazd płonęły na kształt latarń ulicznych, mieniło się wstęgami ciemnej czerwieni. Od czasu do
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/179
Ta strona została skorygowana.