Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/181

Ta strona została skorygowana.

mi do nich ludźmi — niby jakieś blade senne zwidy-niewidy — jakieś mary nocne, jawiące się w snach o końcu świata, wyśnionych iście na samym końcu świata...
Ilekroć poczuli zmęczenie, Kotuko budował tak zwaną przez myśliwców „budę“, czyli maluchną lepiankę śniegową, gdzie siedzieli skuleni, usiłując rozgrzać zmarznięte mięso nad kagankiem. Przespawszy się nieco, ruszali w dalszą drogę. Przebywali po trzydzieści mil dziennie, by posunąć się pięć mil na północ. Dziewczyna milczała uporczywie, natomiast Kotuko mruczał wciąż coś pod nosem, a od czasu do czasu nucił pieśni, jakich nauczył się w „domu śpiewaczym“; były pieśni o lecie, renach i łososiach, rażąco sprzeczne z porą roku i sytuacją. Niekiedy oświadczał, że słyszy tornaq, przemawiającą doń półgłosem — po czym z dzikim rozpędem wbiegał na pierwszy lepszy wzgórek, trzęsąc rękoma i wykrzykując coś groźnym głosem. Prawdę powiedziawszy, Kotukowi już niewiele brakowało do szaleństwa. Jednakowoż dziewczyna była przekonana, że prowadzi go duch opiekuńczy i że wszystko skończy się pomyślnie. Nie zdziwiła się przeto nawet wówczas, gdy po czwartym marszu całodziennym Kotuko — z oczyma pałającymi jak dwie kule ogniste — oznajmił jej, że tornaq postępuje za nimi w postaci psa o dwu głowach. Dziewczyna spojrzała w kierunku, wskazanym jej przez Kotuka, i rzeczywiście wydało się jej, że dostrzega jakąś istotę, która w tej chwili zsunęła się w rozpadlinę.
Nie była to na pewno istota ludzka, ale wiadomo, że tornaity wolą ukazywać się w postaci fok, niedźwiedzi i wszelakich zwierząt. Mógł to być sam biały dziesięcionogi niedźwiedź-upiór, jeżeli nie coś jeszcze gorszego, bo Kotuko i dziewczyna byli tak zmorzeni głodem, że nie dowierzali już swemu wzrokowi. Od czasu wyjścia z wio-