Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/188

Ta strona została skorygowana.

cze nie czas! Jakimże sposobem mogłaby o tej porze roku pękać skorupa lodowa?
— Idźmy za nim! — krzyknęła dziewczyna, wskazując na zjawę, która utykając, to znów biegnąc nierównym krokiem, posuwała się przed nimi.
Ruszyli w ślad za nią — i szli, szli, z całej mocy ciągnąc saneczki — a hucząca nawała lodów podchodziła ku nim coraz to bliżej. W końcu położenie stało się wręcz groźne. Pola lodowe, otaczające ich oboje, poczęły ze wszech stron trzeszczeć i pękać, a ukazujące się szczeliny na przemian to zwierały się, to rozwierały, niby zębce zgłodniałych wilków. Atoli tam, gdzie usadowiła się zjawa — na wzgórku, zasypanym zwałami brył lodowych, a mierzącym z górą pięćdziesiąt stóp wysokości — był bezruch i martwa cisza. Kotuko rzucił się gwałtownie naprzód, pociągnął za sobą dziewczynę i wygramolił się na podnóże wzgórka. Rozhowor lodów wokoło nich stawał się coraz głośniejszy, ale wzgórek trwał w miejscu nieporuszenie. Dziewczyna spojrzała na towarzysza pytająco — on zaś zgiął prawe ramię i podniósł je łokciem wzwyż. Był to używany przez Inuitów znak, ogłaszający bliskość lądu w ogóle — w szczególności zaś wyspy.
Tak jest! ośmionożne dziwo przywiodło ich na ląd — na jakąś daleką od kontynentu wysepkę, obmurowaną granitem, obwiedzioną wydmami piasku, ale tak do niepoznaki schowaną, zakutą i spowitą w pancerz białej śreni, iż nikt by się nie domyślił, że to mocny ląd, nie zaś nietrwała skorupa. Granice tej wysepki odsłoniły się i zarysowały wyraźnie dopiero dzięki odpartemu zwycięsko atakowi kry, podruzgotanej o skały i powalonej w nieruchomej bezsile. Od strony północnej ukazała się powabna wydma, odrzucająca w bok miazgę lżejszego lodu, podobnie jak lemiesz pługa odkłada skiby miękkiej gliny. Co prawda