Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/190

Ta strona została skorygowana.

— Patrz, oto ten Quiquern, który nas doprowadził do bezpiecznego lądu! Nie widzisz, że ma osiem nóg i dwie głowy?
Kotuko rozciął rzemień, krępujący psa, a one tak burek, jak kruczek — rzuciły mu się w ramiona, starając się w psim języku mu wyjaśnić, jakim sposobem powróciły do niego i do zdrowia. Kotuko pogładził ich spaśne i kudłate grzbiety i rzekł z uśmiechem:
— Aha! Znalazły żywność! Zdaje mi się, że nie od razu powędrujemy do Sedny. Moja tornaq przysłała mi tutaj te psiska! Choróbsko już je opuściło.
Przywitawszy się z Kotukiem, oba psy — zmuszone przez kilka ostatnich tygodni sypiać, jadać i polować razem w przykładnej zgodzie — natychmiast, jak na komendę, rzuciły się sobie do gardła, i lepianka śnieżna stała się widownią okrutnej walki.
Głodne psy nie żrą się z sobą! — zauważył Kotuko. — One tu gdzieś polowały sobie na foki. Prześpijmy się spokojnie, bo już na pewno będziemy mieli pożywienie.
Gdy się zbudzili, ujrzeli koło wybrzeża wysepki otwartą przestrzeń wodną — bo pokruszone kry dawno już pognały w stronę lądu. Pierwszy odgłos morskiego przyboju jest prawdziwą muzyką dla ucha Inuita, gdyż zwiastuje nadchodzącą wiosnę. Kotuko i dziewczyna ujęli się za ręce i uśmiechnęli się do siebie. Wyraźny, donośny huk przyboju pomiędzy lodami wskrzesił w nich wspomnienie wypraw na reny i na łososie, oraz czarownego zapachu rozkwitającej łoziny. Gdy tak patrzyli, morze, pokryte szumowinami zwełnionej kry, zaczęło się zwolna klarować, krzepnąć znów pod tchnieniem mroźnego wichru, ale na widnokręgu rozlewała się powódź jaskrawej czerwieni: — odblask niewidocznej tarczy słonecznej. Słońce