— Dhole! dhole! dhole! dhole![1]
W chwilę potem usłyszano odgłos stóp, biegnących z trudem po gołoborzu, i ukazał się chudy, ociekający wodą wilczur, naznaczony na boku krwawą pręgą i utykający na prawą łapę przednią. Rzucił się w środek sejmującego koła i padł u stóp Mowgliego, ciężko dysząc i tuląc do ziemi spienioną paszczękę.
— Jakże idą łowy? Któż waszym naczelnikiem? — z powagą spytał Phao.
— Szczęśliwych łowów! Jestem Won-tolla! — brzmiała odpowiedź.
Znaczyło to, że jest wilkiem-samotnikiem, żyjącym w ustronnej norze i mającym na pieczy jedynie siebie i swą rodzinę; miano Won-tolli oznacza jakby sobie-pana czy wywłokę, słowem, istotę, żyjącą z dala od wszelkiej gromady.
Przybysz dyszał ciężko i widać było, jak mu się serce tłukło gwałtownie.
— Kto nadciąga? — zagadnął go Phao; takie bowiem pytanie zadaje każdy, kto żyw w dżungli, posłyszawszy zew pheeal‘u.
— Dhole!... dhole!... krwiożercze rude psy dekkańskie! Nadciągnęły w nasze północne strony, głosząc, że Dekkan opustoszał i że zabrakło w nim zwierzyny. Gdy ten oto księżyc był jeszcze na młodziku, miałem przy sobie czworo istot najbliższych: samicę i troje małych. Ona zaprawiała dziatwę do łowów na trawiastym stepie, czając się na kozła, jak to jest w zwyczaju u nas, mieszkańców nieosłoniętej przestrzeni. O północy słyszałem, jako wyli po społu, oznajmując sobie wzajem tropy. Gdy wionął chłodny dech poranku, jam znalazł ich skostniałych... nieżywych... wśród murawy! A było ich czworo, o Wol-
- ↑ Czyt. dhul.