Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/221

Ta strona została skorygowana.

zakończyć całodzienną pracę, a wiadomo, że dhole niezbyt tęgo walczą po ciemku.
— Cóżeście się uwzięli tak warować koło mnie? — huknął, stanąwszy na gałęzi. — Nie potrzeba mi tak licznej straży, w każdym razie zachowam w pamięci waszą wierność i wytrwałość. Juści, psiska jesteście, rude psiska... ale, na mój rozum, to was tu trochę za wiele nalazlo z jednego gatunku! Wszystkie jednej maści, ani którego odróżnić! Mając to na względzie, nie oddam ogona grubemu zjadaczowi jaszczurek. Cóż, nie cieszysz się z tego, stary burku?
— Ja ci za to zębami wypruję kiszki! — zawył przodownik, ostrząc sobie owe zębce o pień drzewa.
— No, no, zastanów się dobrze, łebski szczurze dekkański! Teraz to-ci się wylęgnie cała archandryja małych kusych, bezogoniastych rudych psiaków, co sobie poparzą pośladki, gdy siądą na gorącym piasku. Huzia do domu, rudy psie, i ogłoś tam wszystkim, że to jakaś małpa tak cię uszlachciła... czy uszlachtowała! Co, pies nie chce odejść? Chodź-że więc, kochasiu, do mnie, to cię nauczę arcymądrych sztuczek!
To rzekłszy, przegibnął się jak małpa na najbliższe drzewo, potem znów na następne, stąd znów na trzecie z kolei — i tak posuwał się coraz dalej i dalej, ścigany przez tłuszczę wrogów, zadzierających bez ustanku łby do góry i wpatrujących się weń uporczywie zajadłymi ślepiami. Od czasu do czasu udawał, że zlatuje na ziemię — a wówczas zgraja cisnęła się jeden przez drugiego, by przyśpieszyć jego zgubę. Dziw brał zaiste, gdy było patrzeć na tego chłopaka przemykającego się, z nożem lśniącym w pozłocie zachodu, pośród gałęzi drzewnych — i na śledzącą go milczkiem z dołu, ścigającą go niestrudzenie ciżbę rudych zwierzaków, których nastroszone kud-