Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/223

Ta strona została skorygowana.

chowując siły na ostatek gonitwy — na cwał i pęd opętany poprzez rojowiska pszczół skalnych.
Kwiaty w owej porze roku nie na długo otwierały swe kielichy, toteż Małe Plemię Skalne już o wczesnym zmierzchu udało się ona spoczynek. Atoli zaledwie stopy Mowgliego trąciły głuchym pogłosem o pełną zagłębień opokę, rozległ się głośny brzęk i szum — jak gdyby ziemia nagle ożyła i poczęła gwarzyć całą swą powierzchnią. Wówczas Mowgli jął biec w dół tak chyżo, jak nie zdarzyło mu się biec nigdy w życiu — a po drodze strącił najpierw jedną, potem drugą, potem trzecią kupę kamieni w głąb ciemnych, słodkawą wonią zalatujących parowów. Z jakiejś czeluści niewidnej buchnął gwar potężny, podobny do huku bijących o skały, rozszalałych fal morskich — i Mowgli kącikiem oka dostrzegł jakąś czarną chmurę wzbijającą się poza nim w powietrzu. Jednocześnie obaczył hen w dole srebrny nurt Waingungi i wychylający się z wody płaski, do brylantu podobny łeb węża. Zebrał wszystkie siły i wymykając się kusemu przodownikowi, miotającemu się w górę i mierzącemu zębatą szczęką wprost w jego plecy, dopadł krawędzi skalnej i skoczył nogami na dół w wodę. Zdyszany był śmiertelnie, ale czuł radość niepomierną z powodu bezpieczeństwa i osiągniętego tryumfu. Ani jedno żądło nie ugrzęzło w jego ciele, bo woń czosnku odpędziła od niego Małe Plemię na ten krótki moment, jakiego potrzebował, by przedrzeć się przez skały.
Gdy wynurzył się z wody, utrzymywany w równowadze splotami węża Kaa, obaczył jakieś dziwa, co staczały się z urwiska w dół — prosto w rzekę, niby ołowianki. Na pierwszy rzut oka wydawały się po prostu kłębowiskiem zbitego gęsto pszczelego roju — atoli gdy który z tych kłębów miał już spaść w wodę, pszczoły wzbijały się wzwyż, a po toni rzecznej spływało z prądem, wirując,