oglądał ogorzałe stopy, by z nich powyciągać niezauważone dotąd zadry i ciernie. Wszelkie smutki, wszelkie strapienia precz gdzieś odeszły od niego, jakby je pozostawił w rodzinnej kniei. Już miał rozpocząć pieśń jakąś — alić naraz powróciło doń poprzednie usposobienie — gorsze — dziesięćkroć gorsze, niż przódy. Na domiar złego księżyc zaczął właśnie chować się na skraj niebios.
Mowgli zatrwożył się.
— Więc ono jest i tutaj! — rzekł półgłosem. — Przyszło za mną!
Obejrzał się, chcąc sprawdzić, czy „Ono“ nie stoi poza nim.
— Ależ tu nie ma nikogo!...
W moczarach wciąż słychać było nocne krzykania, gwary i swary, ale żaden ptak, żaden zwierz nie odezwał się doń głosem wyraźnym. Napływ smutku, niedoli spotężniał w sercu Mowgliego.
— Tak, spożyłem truciznę — rzekł głosem zdławionym od lęku. — Nie inaczej! Wskutek nieostrożności zjadłem jakąś truciznę i odeszła ode mnie moc moja. Bałem się... a jednak nie jam się bał... Mowgli bał się, gdy dwa wilczki wiodły z sobą bójkę! Akela, ba, nawet Phao zmusiłby je bez trudności, by zamknęły jadaczki... ale Mowgli się bał. To dowód oczywisty, żem spożył truciznę... Ale cóż oni tam wyrabiają w dżungli?! Śpiewają, wyją, biją się i biegają gromadkami w świetle księżyca, a ja... hai-mai!... ja tu ginę wśród bagnisk... otruty spożytą niebacznie trucizną!
Rozżalił się nad swą dolą i był bliski płaczu.
— A wkrótce — mówił dalej — znajdą mnie tutaj nieżywego... unurzanego w czarnej wodzie. O nie! Wolej powrócę do rodzinnej kniei i skonam na Skale Narady... a kto wie... może Bagheera, którą tak ukochałem... mo-
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/250
Ta strona została skorygowana.