natrzeć w tym kierunku. Biegnąc, śmiał się do rozpuku na samą myśl o wściekłości byka.
— Nie całkiem jeszcze odeszła mnie siła — mówił sobie w duchu. — Być może, że trucizna nie weszła mi w kości... Tam w dole... niziuśko... migoce sobie jakaś gwiazdka...
Złożył ręce i przez ich szczelinę jął przyglądać się onemu światełku.
— Na wołu, który był okupem za mnie! Toż to Czerwone Kwiecie... to Czerwone Kwiecie, przy którym spoczywałem... zanim... przystałem po raz pierwszy do gromady seeoneńskiej! Skorom je obaczył, to już ukończę mą gonitwę!
Mokradła przeszły w wielką, rozległą równinę. Stamtąd to mrugało doń owo światełko. Jakkolwiek Mowgliemu od dawna wszystkie ludzkie sprawy stały się najzupełniej obojętne, to jednak w tę noc blask Czerwonego Kwiecia wabił go ku sobie i nęcił, niby jakaś nowa, nieoczekiwana zdobycz myśliwska.
— Przyjrzę się im jeno — mówił sobie — i przekonam się, czy wiele się zmieniło w ludzkiej gromadzie od czasu, gdym ją opuścił.
Zapomniawszy, że nie znajduje się już w ojczystej kniei, gdzie wolno mu było robić, co mu się żywnie podobało, biegł nielękliwie przez obciążone rosą trawiaste łany, póki nie dobiegł do chaty, skąd biło światło. Rozległo się naszczekiwanie trzech czy czterech psów podwórzowych. Widocznie znalazł się na skraju jakowejś ludzkiej osady.
Mowgli zmusił do milczenia kundysy, odpowiadając na ich psie głosy prawdziwym wilczym wyciem, ponurym i złowrogim.
— Ho-o! — rzekł do siebie, siadając zwolna na ziemi.
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/254
Ta strona została skorygowana.