im młodszym braciszkiem. Dajże mu więc błogosławieństwo jako brat starszy.
— Hej-mej! Czy ja wiem, co to wy nazywacie błogosławieństwem? Nie jestem ani bożkiem, ani bratem tego malca... a przy tym... O matko, matko!... jakże mi ciężko na sercu!...
— A juści! — westchnęła Messua, krzątając się wśród garnków. — Wszystko to poszło z tego, żeś se biegał w nocy po mokradłach. Ani chybi, to febryja wlazła ci w kości!
Mowgli uśmiechnął się na samą myśl o tym, że cokolwiek w dżungli mogło by mu zaszkodzić.
— Zara rozniecę ognisko, to się napijesz ciepłego mleka. Wyrzuć precz ten wianek jaśminowy, boć zaduch idzie od niego na całą izbę.
Mowgli usiadł, mrucząc coś do siebie, i zakrył twarz dłońmi. Owładnęła nim cała nawała najprzeróżniejszych, dziwnych jakichś uczuć, nigdy dotąd niezaznanych. W głowie mu się mąciło, zrobiło mu się jakoś słabo — jakby istotnie był otruty. Łapczywie wychlipał podane mu ciepłe mleko. Messua od czasu do czasu głaskała go po łopatkach, niezupełnie jeszcze upewniona, jest-li to jej rodzony syn Nathoo, od tylu lat niewidziany, czy też jakaś puszczańska zjawa-niejawa, boruta, leszy czy odmieniec. Ostatecznie uspokoiło ją i pocieszyło to, że stwierdziła w nim istotę namacalną, z krwi i kości.
— Synu! — odezwała się w końcu, patrząc nań wzrokiem pełnym dumy. — Czy ci kto powiedział, że jesteś piękniejszy nade wszystkich ludzi?
— Hę? — odmruknął Mowgli półgębkiem, boć istotnie nie zdarzyło mu się nigdy posłyszeć czegoś podobnego. Messua zaśmiała się łagodnie i radośnie. Wyraz jej twarzy starczył za wszelką odpowiedź.
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/258
Ta strona została skorygowana.