Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/262

Ta strona została skorygowana.

— Nigdyby do tego nie doszło, gdybyście przyszli na moje wezwanie — odrzekł Mowgli, przyspieszając biegu.
— A co teraz będzie? — zapytał Szary Brat.
Właśnie Mowgli miał odpowiedzieć, gdy na ścieżynce wiodącej z końca wsi, ukazała się jakaś dziewczyna w białej odzieży. Szary Brat zszedł jej z oczu natychmiast, a Mowgli schował się cicho w łan młodego, choć już bujnego zboża. Mógł nieomal tknąć ją ręką, gdy ciepłe, zielone łodygi zwarły się przed jego obliczem — i zniknął poza nimi niby widmo. Dziewczyna krzyknęła myśląc, że ujrzała ducha; potem zaś westchnęła głęboko. Mowgli rozgarnął dłońmi zboże i przyglądał się jej, póki nie zeszła mu z oczu.
— Teraz ja nie wiem, co się ze mną dzieje — rzekł, westchnąwszy wzajemnie. — Och, czemuście nie przyszli, gdym was wołał?
— Przecież idziemy za tobą... idziemy za tobą — bełkotał Szary Brat, liżąc pięty Mowgliemu. — Idziemy za tobą zawsze, za wyjątkiem czasu Nowej Mowy.
— A poszlibyście ze mną do plemienia ludzkiego? — szepnął Mowgli.
— Czyż nie poszedłem za tobą w ową noc, gdy nasza dawna drużyna odepchnęła ciebie? Któż to obudził ciebie, śpiącego wśród sterty zboża?
— Tak, tak! Ale czy pójdziecie raz jeszcze?
— Czyż nie poszedłem za tobą w noc dzisiejszą?
— Tak... ale jeszcze raz... i jeszcze raz... i może raz drugi... i trzeci... Co, mój Szary Bracie?
Szary Brat milczał czas jakiś, potem warknął.
— Czarrrna Panterrra mówiła prrrawdę!
— Cóż mówiła?
— Że człowiek w końcu odejdzie do ludzi. Nasza matka Raksha powiadała...