larach wspartej kapliczki Kala Pir, gdzie ludzie święci odrębnego, choć niezbyt wyraźnego typu, zwani jogi, przyjmowali go, jak przystało tym, co znają się na wartości kast i odrębności społecznych; czasem przysiółek jakiejś niewielkiej osady hinduskiej, gdzie przekradały się doń dzieci, niosąc warzę, przygotowaną przez rodziców — czasami wzgórek pośród nagiego stepu, gdzie blask ogniska, roznieconego przezeń z suchych badyli, budził drzemiące wielbłądy. Było to zgoła obojętne Purun Dassowi — czyli raczej Purun Bhagatowi — bo takie miano przybrał obecnie. Nie dbał o ziemię, ludzi i strawę. Nogi same go niosły niepostrzeżenie na wschód i na północ, od południa ku Rohtakowi, od Rohtaku do Kurnool, od Kurnool do zwalisk Samanah, a następnie w górę rzeki Gugger, której wyschnięte łożysko napełnia się wodą tylko wtedy, gdy w górach spadną obfite deszcze. Tak idąc, pewnego dnia ujrzał rysujący się w oddali, wyniosły grzbiet Himalajów.
Wówczas uśmiechnął się Purun Bhagat, wspomniawszy, że matka jego pochodziła z rodu braminów radżputańskich, zagnieżdżonych w okolicach Kulu — że zawsze tęskniła za śniegiem swych gór ojczystych — i że najmniejsza nawet kropelka krwi góralskiej przyciąga człowieka prędzej czy później w te strony, skąd wziął początek.
— Tam osiędę i zdobywać będę wiedzę! — powiedział sobie Purun Bhagat, wdzierając się na stoki Sewalików, zarosłe kaktusami, sterczącymi na kształt świeczników siedmioramiennych. Gdy wszedł na trakt, wiodący do Simli, zaświstał mu koło uszu rzeźwy wiatr, płynący od gór himalajskich.
Inaczej przebywał tę drogę Purun niedawnym czasem! Jechał okazale, z przybocznym oddziałem jazdy, w odwiedziny do najszlachetniejszego i najsławniejszego z wielko-
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/40
Ta strona została skorygowana.